4.10.08
ile w ciagu jednego dnia moze sie zdarzyc..
Tyle, ze usiadlam z oporami do pisania, bo wiem ze wszystkiego nie jestem w stanie pochwycic i zamknac w slowach. Ale od poczatku..
Dzis sobota, dzien wolny od pracy, skorzystalam z zap
roszenia Winni (nauczycielki w przedszkolu i mojej uczennicy ;P) i wybralam sie na wycieczke nad Wodospody Mumbulumba, oddalone od Mansy jakas godzine drogi samochodem. Zbiorka o 6.30, wiec zwleklam sie po 5, ale glupia nie pomyslam o african time :) Zaladowana po brzegi odkryta polciezarowka ruszylismy dobrze po 7. Ja na pace z rozspiewanymi dziecmi i paroma nauczycielami (wszyscy oni ze szkolki niedzielnej). Na miejscu oczywiscie mnostwo zdjec (zostal mi poglos w glowie- yora, yora od ich nawolywania mnie by pstryknac fotke). Ale mnostwo tez nowych wrazen i przemyslen. Kilka rzeczy, sytuacji
mocno zapadlo we mnie. Pierwsza taka rzecza to to w jaki sposob odbyl sie posilek. Gdy ja poszlam zwiedzac
i pstrykac, dziewczyny zostaly i zrobily obiad. Rozdawaly go na poczatku wedlug wieku, czyli maluchy pierwsze a potem cala reszta dzieci. Po nich ja dostalam na dwoch pelnych talerzach inszyme, gotowana kapuste z pomidarami i suszone rybki. Usiadlam i zaczelam jesc, by pochwili zrobilo mi sie cholernie smutno. Cala reszta nie nakladala juz sobie na talerze tylko wszyscy oni usiedli wspolnie do garnkow. Ja siedzialam tuz za nimi a czulam sie jak na innej planecie. Kto mnie dobrze zna, wie ile znaczy dla mnie wspolny posilek, jest symbolem wspolnoty, braterstwa, dzielenia sie, sprawia ogromna radosc i przyjemnosc. Bardzo nie lubie jesc sama. Mysle, ze to ich zachowanie wynikalo z potraktowania mnie jak goscia...Moze powinnam do nich dolaczyc, ale jak tu dolaczyc jak moje talerze polozyli na kamieniu z boku. Zastanawiam sie z czego tak naprawde to wynikalo. Czy ja 'gosc' - mam zaszczyt najesc sie ze swego talerza, czy ja
'obca' - nie dostapilam tego zaufania by jesc z jednego garnka. Nie wiem czemu ludzie, ktorzy wyrosli w tradycji jedzenia ze wspolnej miski, nie postepuja tak z ludzmi z innych kultur. Czy osobne talerze to jakas kultura nadrzedna?? Czy to kwestia nie krepowania, wkladanymi rekami do jednego pozywienia? Czy troska bym napewno sie najadla? Czy moze poczucie, ze jest
to cos co laczy tylko ludzi z danego kregu? Tak naprawde, to mysle ze chcieli mnie dobrze ugoscic. Rozumiem..chyba.. ale ja chce razem..wiem, wiem to moje europejskie i rownosciowe myslenie.. A co do jedzenia rekami to jest zupelnie inna nowa jakos :) na serio bardziej smakuje :) sprobujcie :p Na koniec posilku znow ryfa. Przynioslam ze swego 'wygnania' troche jedzenia, ktore mi sie juz nie miescilo i znow sie fatalnie poczulam, patrzac jak szybko znika. Nie lubie takich roznic miedzy rownymi ludzmi. To cale specjalne traktowanie bardzo mi ciazy. Powinnam patrzec na to ze tak juz jest i dac im mozliwosc poczucia sie gospodarzami..ale jakos we mnie tam w srodku cos sie nie godzi z taka koleja rzeczy.
No dobra, ale to jeszcze
nie koniec wrazen :P Odwazylam sie i weszlam do wody, pomimo wiedzy o kilkumetrowych glebokosciach. Woda bardzo przyjemna. Jeden chlopak mnie wspieral i ratowal jak spodnie zahaczyly mi o jakis kij w wodzie i malo nie poszlam pod wode. Bylo troche paniki i rozdarte spodnie (tu specjalne sciski dla Madzika), ale by sie nie zniechecic (po raz kolejny w zyciu do wody) przeplynelam jeszcze pare razy w te i w na zad (nie wiem jak to sie pisze :P) Dolaczyly do nas dwie muzungu, holenderskie wolontariuszki ze szpitala w Mansie. Po kapieli owinieta w citenge rzucilam spodnie na jakis krzak by wyschly i poszlam z dwoma nauczycielami do pobliskiej wioski. Takiej 'wiejskiej wiejskiej' wioski :D Zrobilam pare zdjec za pozwoleniem, ktore wzbudzily salwy smiechu u f
otografowanych :) i kupilismy kasabe (tute, maniok) i suszone gasiennice motyli.
Podobno teraz jest na nie sezon, tuz przed pora deszczowa. Caterpillars (gasiennice) suszy sie posolone na sloncu - nie jest to najbardziej humanitarna smierc :p. Byly bardzo dobre same, ale generalnie dodaje sie je do sosu z pomidorow i przyprawia na ostro papryka. Jadlam tez tradycyjny zambijski owoc - kasongole. Owoc ten ma twarda skorupke, z ktora miejscowi radza sobie rozbijajac o jakis kamien. W srodku znajduje sie kilka pestek otoczonych wodnistym miazszem. Smak dobry, tylko duzo zachodu a malo owocu :p. Podczas drogi na wodospody dzieciaki podekscytowane krzyczaly - amasaku, amasaku..
to tez regionalny owoc. Podobno do tej pory widzialy je tylko zerwane i sprzedawane na straganach w miescie..mieszczuchy :p.
Przed odjazdem zerwalam pare pieknych i w pierwszym momencie tajemniczych
kuleczek z drzewa... byla to slicznie zastygla zywica.
No i czas wracac. Na pace bylo cholernie ciasno. Na dodatek zabralismy z drogi jeszcze jakiego faceta z trzema oponami od ciezarowki, bo mu sie popsuly. Rzadko tu cos jezdzi, wiec niewiadomo kiedy nadarzylaby mu sie kolejna szansa dostania do miasta. Siedzialam na samym wylocie, glowy mi prawie nie urwalo, moja 'nigdy wiecej biala' koszulka pochlonela chyba caly kurz i brud z otoczenia, wlosy stanely sztywno deba :) ale nie to bylo kwintesencja drogi powrotnej. Podobno mialam ogromne szczescie. Mogli mnie zamknac, pobic i deportowac. Nie ma prezydenta, wiec rozne bojowki czuja sie panami sytuacji. Bylam twarda i teraz nie wiem czy to dobrze czy zle. Ale o co chodzi.. Ciut nieswiadomie zrobilam zdjecie rozkraczonej ciezarowce na drodze, powinnam sie kapnac, ze spodnie w kamuflaz i zielony T-shirt cos znacza. Byli to zolnierze. Jeden wyskoczyl z morda z krzakow. Niby mial racje, ze zakazane fotografowanie obiektow wojskowych. Ale ja nie chcialam mu dac aparatu, czulam ze bym juz go wiecej nie zobaczyla. No i zaczelo sie. Szarpanina, chcial na sile mi zabrac, nie spodziewalam sie tego i nie czulam jeszcze powagi sytuacji. Nie dotarly do mnie afrykanskie realia. Pozniej nasz kierowca powiedzial, ze jestem wyjatkowa szczesciara, ze nas puscili wolno. Sama nie wiem jak powinnam sie zachowac, ale mundurowi nie robia na mnie wrazenia. Teraz mysle, ze dobrze ze nie stracilam aparatu, ale czy w razie co bylby wart zamkniecia w ciupie? Naprawde moga wszystko. Na dodatek nie mialam przy sobie dokumentow, a czesc z nich byla pijana i 'naspawana'. Nie wierzyli mi, ze skasowalam zdjecie z nimi, a ja nadal nie pozwolilam tknac aparatu. Bylam bardzo stanowcza i opanowana, mimo ze juz kazali mi wysiadac, nie ruszylam sie. Miedzy nimi tez byly jakies sprzeczki. Jeden
mnie sciagal z paki a drugi odrywal tamtego. Skonczylo sie rozejmem, ze chca obejrzec wszystkie zdjecia z aparatu. Siedzialam i wyswietlalam pokolei...i tu zaczela sie przemiana. 'Lider' zamieszania przestal krzyczec i zaczal normalnie do mnie mowic, pytac co robie w Zambii.. Dzieciaki mnie chyba uratowaly, ich wesole miny na zdjeciach z przedszkola, lekcje z
nauczycielami i cala moja wolontaryjna praca zmienila jego nastawienie. Nie
chcial ogladac dalej i powiedzial, ze wszyscy powinni sie kochac, ze niech bedzie milosc miedzy Zambia a Polska. Powtarzal kilka razy cos o milosci. My odjechalismy. Pareset metrow dalej nasz kierowca sie zatrzymal i to wlasnie on dal mocno do zrozumienia czego uniknelismy. Twarda Jola, czy glupia?
Wiedzialam, ze ja gdzies dojde dzieki moim zdjeciom...wsadza mnie do ciupy hehe. Uff, ze po wszystkim. Nie wiem czy sluszna byla moja reakcja, ale nie umiem poddac sie agresji. Punkowe czasy wyrobily we mnie automatyczny opor i dzis pomoglo, nic nie stracilam..zdjec, zdrowia, wolontariatu..
A chwile wczesniej, jadac na tym trucku, myslam sobie o tym jak sielsko i przyjemnie mozna zyc nawet tu w Zambii. Poczulam tez czyjas dlon na ramieniu. Tak mocno, ze odwrocilam sie by sprawdzic kto to. Nikogo nie zobaczylam, ale nadal czulam. Czyzby Anioly daly znac o sobie?