AFRYKA, Zambia 2008-2009

Wednesday, 12 August 2009

To my Impundu..

Kiedys myslalam, ze to jakas pomylka. Wierzylam, ze bedzie dobrze bo niby mam szczescie do ludzi.. Trudne poczatki, poprawnosc w relacji i podwojne mury. Jedne moje drugie Asi. Radzilam sobie z tym jakos ‘by my own’, ale to nie bylo to. Teraz zegnajac sie ze wszystkimi tutaj, probujac sie jakos trzymac, bronie sie jeszcze przed jednym... przed myslami, ze to pozegnanie tez z Asher. Przez ten rok stworzylysmy J2 impundu (.. like twins :) Podobne cele, rozne drogi by wydeptac ta wspolna. Na ktorej czujemy sie pewnie i soba.

Wiem, ze za pare dni, tygodni usiadzie i przeczyta te slowa pisane w ostatni nasz piatek w Mansie. Poki tu jestesmy nie czytamy swoich blogow nawzajem.. wiec czeka ja niespodzianka :) Wlasnie obcina wlosy i niczego sie nie spodziewa hehe.
I dobrze :) Gdybym jej powiedziala to co chce napisac zbagatelizowala by to, machnela reka i powiedziala, ze kazdy moglby to co ona. Bufi! Nie widzi swojej wyjatkowosci. Ja ja widze i cenie. Dlatego dzisiaj chce jej podziekowac, za ten rok, za wszystko! Za to, ze dzieci sa przy niej szczesliwe, ze slowa nabieraja glebszego sensu, ze obserwacje rodza wnioski, ze czas jest po cos, ze warto nazywac rzeczy.. Setki wspolnych dni, tysiace przegadanych godzin, niby ‘skazane na siebie’ a tak naprawde w jakis sposob odnalezione.
Natotela sana sana Asia!!!

Nie placz :) pojedziemy do Wrocławia ;p

Tuesday, 4 August 2009

Last Tuesday




Dzieci uradowane gdy dorwa gazete :) na kazdym zdjeciu bialego, czy tez zoltego (bez roznicy ;p) widza mnie i Asie. Powyzej moje wcielenia w ktorych zostalam odnaleziona :) wlacznie z krolikami przedstawiajacymi nas dwie.
Rozbrajaja mnie, smieje sie i wciagam w zabawe. Cephas jest blondynem z dluga grzywka, a Chapi eleganckim chinczykiem, na co stanowczo protestuje :)

Od wczoraj codziennie przychodze z aparatem do oratorium, swiadomie ludzac sie, ze moge zabrac te chwile ze soba. Zaraz mnie oblegaja i chca porobic zdjecia, wiec daje im kamere i wracam grac w pilke. I niby jest normalnie, jak codzien.. ale wcale nie jest.


Smieszny ten blog, jakby wyciagal tylko pojedyncze zdarzenia wcale nie pokazujac co widze. Niby sztuka patrzenia. Smieszne. O drugiej w nocy z braku checi by kontynuwac sen, bo w srodku znow szarpie, zajmuje sie pierdolami i spadaniem w dol. Cieknie z nosa, z oczu.. W nocy mozna odregowac te przepelnione ukrytym rozrywaniem serca ostatnie godziny w oratorium. A najgorsze dopiero przede mna.. coraz gorzej to widze i coraz mniej sil..

Friday, 31 July 2009

no title, no comment, no...

Za pare dni opuszczam Manse.
Nieprzygotowana totalnie na zderzenie ze stara rzeczywistoscia skupiam sie na kazdej chwili tutaj. Na kazdym usmiechu, okrzyku radosci, podaniu reki, zambijskich hitach, zachodzie slonca, przytulaniu maluchow, spacerow na market.. Niby dni sie tocza normalnie a ja chodze jak bomba zegarowa, wszystko we mnie buzuje. W oratorium lapie glupawke, smieje sie, zartuje i wyglupiam ze wszystkiego i wszystkiego chce wiecej by starczylo na dluzej. Energii mam tyle, ze patrza na mnie ci moi leko zdziwieni i pytaja czy pilam piwo? Nie rozumiejac w bemba potwierdzam, ze tak ;p. Moj bemba wciaz beznadziejny, ale zazwyczaj juz lapie co sie do mnie mowi. Niesamowite uczucie. Nie mozesz powtorzyc i nawet chyba nie rozumiesz, ale wiesz o co chodzi, w czym problem lub czego potrzeba, czy to wazne czy zupelnie nie. Zaczatki prawdziwej komunikacji.. tym bardziej przykre, ze dopiero teraz.
Siadamy i gadamy, oni w bemba i troche po angielsku, ja w kazdym jezyku jaki znam, kombinujemy jakby sie tu zrozumiec. Jest dobrze. Jestesmy razem.
Na zawsze bedziemy razem. Kazdy kto odchodzi zostawia kawalek swej duszy w nas samych, przez co nigdy nie jestesmy sami.

Nie wiedza jeszcze, ze w przyszly piatek closing day w oratorium. Ja wiem i stad uczuc w srodku tyle, ze starczyloby na pare tygodni. Niespodziewany przyspieszony wyjazd postawil nas w trybie pospiesznego zakonczania wszystkiego co chcialysmy dopiac do konca. Mnostwo spraw na ostatni przyszly tydzien nie odsuwa splatanych mysli i uczuc. Najblizsze dni beda trudne.

Potem podroz do Lusaki i oczekiwanie na wolne miejsca w samolocie. Daty wylotu nie znamy. Bedzie czas to sie dowiemy. Moze o to chodzi by postac gdzies w przejsciu, miec czas pomyslec..

Rozpiera mnie cos w srodku. Jest juz noc, ale biore sie do roboty, z ktora nie ma specjalnego pospiechu. W tle zambijskie bity, ktore tluke codziennie po kilka razy i lista spraw do zarobienia przede mna. Chce sie tanczyc.. wyrzucic te wszystkie emocje. Ulzyc sobie jakos.. Iwe naiwe the best combination..

Yesu, nacietekela muli iwe.

Saturday, 18 July 2009

Coartem trzy dni z rzedu po 8 tabletek..

Zaczelo sie nad Tanganika.. potem przeszlo i pojawialy sie inne objawy, konsekwencje spadku odpornosci.. spadek samopoczucia, niemrawosc.. i test w szpitalu. Powrot z torebka prochow, na ktore nie moge juz patrzec.
Czy zawsze piekno idzie w parze z bolem? Nie mowie tu o sobie ;p hehe. Piekna Tanganika.. a wraz z nia HiV, cholera i malaria. Wszystko z powodu braku pieniedzy, nedzy, goraca, bliskosci wody i braku profilaktyki.
Malaria roznoszona przez wscibskie widliszki dzieli sie na kilka rodzajow. Moze byc ukryta, bezgoraczkowa, biegunkowa, mozgowa (to moj niefachowy podzial). Towarzyszy jej czesto otepienie wynikajace z tepych, mocnych i nieustajacych bolow glowy. Moze byc tez depresja, ale to moze tylko moja osobnicza reakcja na to wszystko. Samotnosc, beznadziejnosc, nieprzydatnosc. Chorowanie z dala od bliskich to proba, ktora kiepsko znioslam.. Do tego wszystkiego codzienna garsc antybiotkow (przez piec dni co 6 godzin, do ktorych nie jestem przekonana..jak do wiekszosci lekow).
Na szczescie pojawil sie apetyt, znak ze idzie lepsze. Powoli wracam do normy..
musze, bo znajomi zapowiedzieli, ze nie puszcza mnie do Polski dopoki sie nie podtucze troche i nie nabiore kolorow.. bo inaczej jakie swiadectwo bym dala o Zambii?! :p

Sunday, 12 July 2009

Ostatnim razem pisalam, ze jak bedzie co to znow napisze :) No wiec pisze :)

Przyszedl dlugi 4 dniowy weekend, wiec wczesnym popoludniem, z planami dotarcia wieczorem do Luwingu, odalonego o 180 km, ruszylysmy na stacje autobusowa. Zaden porzadny bus tam nie kursuje, wiec jedyna mozliwosc to minibus. Planowy odjazd o 14, potem o 15, 16, 17.. Przeciez nie ruszy bez kompletu pasazerow. Czytalam o tym w ksiazkach, ale nie sadzilam, ze sama tego doswiadcze. Tuz za Mansa pierwszy postoj.. cos stuka, krotka naprawa no i ruszamy dalej.. za pare minut drugi postoj. Naprawa i pakujemy sie znow do srodka. Jedziemy kolejne 10 minut.. i znow postoj. Robi sie ciemno, zimno (ok. 19 zachodzi slonce), wieje.. kierowca walczy, tym razem bezskutecznie z pojazdem, ktory nigdzie nie bylby dopuszczony do poruszania sie po drogach.
My spokojnie patrzymy co dalej. Zatrzymuje sie chinski track i chce nas zabrac. Bierzemy rzeczy i wraz z innymi wspolpasazerami wspinamy sie po gigantycznych kolach na otwarta pake tira. Proponuja nam kabine na przedzie, ale nie wiedzac co nas czeka, mowimy, ze damy rade tak jak inni na tyle. Po conajmniej kilkudziesieciu minutach klotliwych negocjacji pomiedzy kierowacami a propos pieniedzy, ruszamy.. Oki wieje.. no dobra zakladam bluze, swetr, chustke, kaptur.. mimo to, zimno przeszywa coraz bardziej, zakladam citenge i druga sie przykrywam, wciskam sie po miedzy plecaki i staram sie nie myslec. Obok siedzi dziewczynka z bratem, ktorzy maja na sobie tylko koszulki i citenge. Dajemy jej z Asia spodnie i skarpetki, dla niego nic nie mamy.. Siedzi cala droge wyprostowany, opanowany. Ja opatulona a i tak zamarzajaca, patrze na niego chlostanego mroznym wiatrem i przypomina mi sie tekst z jakies ksiazki, ze afrykanczycy przyjmuja bol ze spokojem.. Wysiedli gdzies po drodze. Potem juz nie wiem co sie dzialo. Powoli tracilam poczucie rzeczywistosci. Nastala noc. Byl niedokonczony rozaniec, bo slowa nie skladaly sie i gdzies uciekaly.. byly mysli o smierci z powodu zimna.. Skulona, nieczujaca juz nic, zapadalam w blogi sen,gdy jeden z kierowcow przyszedl po mnie i Asie by zabrac nas do kabiny. Nie czulam juz zimna, nic juz nie czulam.. W srodku odtajalam i patrzylam jak gnamy ta giga bestia po buszowej drodze. Na desce rozdzielczej migaly jakies chinskie znaczki, za kierownica murzyn, obok drugi i my dwie, w srodku nocy zmierzajace gdzies w nieznane. Do Luwingu dotarlysmy przed 3 nad ranem. Ktos pomogl nam odnalezc dom siostr otoczony pieknymi drzewami. Trzy gorace herbaty i mozna bylo sie klasc spac.
O 6 pobudka i wypad, trzeba lapac transport do Kasamy. Tym razem juz sprawniej poszlo. Co prawda pelen minibus, ale zalapalysmy sie na miejsca na przedzie i zrobila sie wycieczka krajobrazowa ;p. W Kasamie podrzucone juz pod sam 'punkt przerzutowy' do Mpulungu trafilysmy na obladowanego towarami i ludzmi malego tracka.


Z kazdym kilometrem meska czesc zalogi stawala sie bardziej rozmowna za sprawa saczenia wodki z plastikowych woreczkow. Ja sprawdzalam maile na telefonie i smialam sie do siebie, myslac o tym, ze jade na pace, gdzies w Afryce z workami orzeszkow, slodkich ziemniakow, rowerem, walizkami i ludzmi ze wsi i czytam maile z Polski ;p. Jechalismy dlugo, zatrzymywalismy sie co rusz, zeby kogos wysadzic, zabrac itd.. Slonce zaczelo zachodzic i czekala znow powtorka z rozrywki z zimnym wiatrem.. Na szczescie po 19 dotarlysmy na miejsce. Mpulungu, mala miejscowac nad Tanganika. Oczywiscie niczego nie bookowalysmy i nie sprawdzalysmy wczesniej w necie. Nigdy tego nie robimy. Ksiadz Piotr mowi, ze to wlasnie salezjanski duch, dzialac na spontan ;) Dostalysmy tylko cynk, zeby sprobowac zatrzymac sie u siostr z kongregacji zambijskiej, wiec poszlysmy zapukac i zapytac. Siostry troche zdziwione, wpuscily nas po chwili, daly pokoj i kolacje, po ktorej nie bylo juz sil na nic tylko sen... Kalale!!! Hehe, tak krzyczal jeden wciety chlopak na pace do ludzi na drodze... :D Kalale-go sleep.. :)

Nastepny dzien to dzien zwiedzania i zakochiwania sie.. w Tanganice ;)

Zapiski z nad Tanganiki

Miedzy mna a oddalonym o 10 krokow jeziorem, biegnie sciezka, po ktorej chodza ludzie z wioski do centrum i z powrotem. Glownie kobiety obladowane dziecmi na plecach i tobolkami na glowach.. Czy wszedzie swiat idzie do przodu?

Wieje mocny wiatr, polowy w tym czasie ograniczone, wiec zyski spadaja. Plemie Lunga wymieszane zupelnie z naplywowymi tribami szuka w tym czasie innych drog zarobku. Jednym z powszechniejszych sposobow jest sex za pieniadze z przyjezdnymi biznesmenami. 90% spoleczenstwa na tym terenie jest nosicielem wirusa HiV, nikogo niestety to nie zniecheca. Mnie przeraza i zastanawia. Jednym z powodow jest kulturowe podejscie do wspolzycia z wieloma partnerami, kolejne to brak swiadomosci czym jest HiV, a po trzecie nowe pokolenia, nie majace juz zadnego wyboru, narodzone 'positive'.

I tak mysle czym jest dla ludzi zycie?

Tanganika to miejsce polowu egzotycznych rybek, chetnie nabywanych przez kolekcjonerow na calym swiecie. Dowiedzialam sie w jednej z firm eksportujacych, ze rybki sa usypiane na czas podrozy, a takze ze ich polow wymaga specjalnych przyrzadow utrzymujacych cisnienie, do jakich przywykly na okreslonych glebokosciach, by pozniej mogly plywac w europejskich akwariach.

Co ciekawe, jezioro Tanganika lezy na granicy czterech panstw: Zambii, Tanzani, Kongo i Burundi. Jest siodmym co do wielkosci jeziorem na swiecie. Najwieksze w Afryce jest jezioro Wiktorii. Tanganika, zaraz po rosyjskim jeziorze Bajkal jest tez najglebszym jeziorem na swiecie. Od strony Zambii otoczonym wzgorzami. Biskie sasiedztwo Tanzani, uwidacznia swoje muzulmanskie wplywy. Obecne sa tu meczety, szkoly muzulmanskie i zakryte twarze kobiet. Pomiedzy krajami plywaja olbrzymie statki i promy ozywiajace gospodarke w tym rejonie.


Duzo miejsc, duzo zdjec... wszystko w towarzystwie jednej z siostr, ktora wcielila sie w role przewodnika. Wynajela taxi i nas obwiozla nic nam nie mowiac o kosztach i na koniec troche nas trzepnelo po kieszeni... No coz do tego tez juz powinnysmy przywyknac i byc bardziej czujne... ale warto bylo :)

Zambijska kongregacja siostr to tez cos nowego dla mnie. Jest to zakon powolany przez Ojcow Bialych okolo 1924 roku (?). Sa to wylacznie zambijki majace byc jak apostolowie dla swoich ludzi. Siostry w Mpulungu prowadza przedszkole i szkole podstawowa. Jest ich 6, my poznalysmy piatke. Otwarosc i serdecznosc przykrywala, typowe zambijskie cechy ;p, ale z pewnoscia czulam sie bardzo domowo. Przykre moze takie stwierdzenie, ale tam gdzie biali (mam na mysli w community) tam i problemy. Zawsze jakies zgrzyty na poziomie rasy. Zazdrosc, niedowartosciowanie, porownywanie, niezrozumienie, podporzadkowanie.. itd. Wsrod samych czarnych, siostry maja jeden klopot mniej, rozumieja sie lepiej, dogaduja, uzywaja swego jezyka.. a mimo to sa same odpowiedzialne za wszytsko i musza sobie radzic. Czuja sie w pelni 'u siebie'...

Wieczorem zaprosily nas do siebie na kolacje z tancami (jeden brat odchodzil na dalsze ksztalcenie do seminarium). Zambijska muzyka i my wszyscy poruszajacy sie w jej takt na otwartym patio wewntrz domu. Tego jeszcze nie bylo hehe.. imprezki z siostrami ;p. Kolyszac sie i patrzac na rozesmiane siostry i na gwiazdziste niebo poczulam w jak dziwnym jestem miejscu ;). Ale ja mam to do siebie, ze lubie dziwne rzeczy, wiec czulam sie conajmniej bardzo przyjemnie..dopoki glowa nie zaczela bolec i goraczka nie dawala zasnac... Przewracajac sie z boku na bok, probujac unikac dolaczonego bolu kosci i miesni czekalam na rano..

A rano, o tym jak sie doswiadcza cudow :)

Wstalam polamana po prawie nieprzespanej nocy. Tego dnia mialysmy ruszac w droge powrotna. Siedzac na lozku w malym pokoiku u siostr w Stella Maris, nie mialam sily na nic i marzylam o domowym chorowaniu: kanapie, goracej herbacie, telewizji.. A tu, nie bylo nawet szans na ciepla wode do mycia.. Siostry z rana wyjechaly na wycieczke zostawiajac nas same. Tak sobie marzac
siadlysmy do sniadania na zewnatrz w blaskach rozgrzewajcego porannego slonca. Po chwili uslyszalysmy jedna z siostr, wolajaca nas na do siebie do domu.. tez sie rozchorowala i nie pojechala.. No i bylo kakao :) kanapa :) i telewizja :) Zarzylam dwie dawki polskiego gripexu, ale nie czujac sie wciaz na silach na dalsze eksplorowanie nieznanych zakatkow, skierowalysmy sie na
poznana poprzedniego dnia miejscowke nad samym jeziorem. Miejsce, ktore dzien wczesniej mnie zauroczylo :) i marzylam skrycie by tam jeszcze kiedys wrocic.. no i znow tam bylam :) Spod insaki w ktorej sie schronilam wystawaly mi tylko stopy skierowane w strone wody, wiatr szarpal ubranie i kartki zeszytu, do ktorego lapalam zapiski.. Asia oparta o druga belke wpatrzona przed siebie zadala mi pytanie, gdzie bym chciala teraz byc, jesli moglabym przemieszczac sie w czasie i przestrzeni? Byly dwie odpowiedzi.. jedna z nich to, ze nigdzie indziej niz tu gdzie wlasnie jestem. Uczucie spojnosci z czasem, miejscem, Bogiem.

W Polsce, w Europie teraz sa wakacje.. chcialabym by kazdy mogl znalezc swoje takie miejsce 'nad Tanganika'.. bo to w gruncie rzeczy nie chodzi o miejsce. Bardziej o czas dla nas samych, o docenienie ile dostajemy i co mamy. To raczej stan mysli niz polozenie ciala.

A cialo moze odmawiac posluszenstwa w najmniej trafnych momentach. Brzuch, glowa, miesnie wszystko na raz.. szybka wizyta w klinice, nieczynne, wiec zostaje lapanie busa Don Bosco. Akrat wracali przez Mpulungu i mogli nas zabrac. Okazalo, ze wlasnie jada do muzeum 'Moto Moto', z ktorego zrezygnowalysmy z Asia na rzecz jeziora :). Male muzeum kultury i historii zambijskiej zebralo kilka ciekawych eksponatow. Miedzy innymi dowiedzialam sie o istnieniu roznych typow bebnow. Talking drums (do przesylania wiadomosci), hunting drums (sluzace do polowania), witchcraft drums (slyszane tylko przez czarownikow), oraz playing drums sluzace do rozrywki podaczas roznych ceremoni.


Byly tez rozne polapki na zwierzyne, wydrazone lodzie, pokazana produkcja zelaza, zarekwirowane 'magic things' i modele z drutu :). Gdy wyszlismy slonce powoli sie chylilo, wiec ekspresem musielismy sie dostac do Kasamy, gdzie czekal na nas nocleg u siostr.


Na miejscu okazalo sie, ze czekala nas jeszcze super niespodzianka. Trzy dziewczyny, ktore u nas mieszkaly zakwalifikowaly sie i ksztalca sie na siostry. Jak zobaczyly mnie i Asie to sie na nas rzucily ;) wysciskaly i zajely opowiesciami az do konca wieczoru. Nastepnego dnia msza w kaplicy z akopaniamentem wielu afrykanskich spokojnych intrumentow.. miedzy innymi przyjemnym fletem i czyms imitujacym dzwiek wody. Potem szybkie sniadanie (typowo: kawalek chleba, maslo, dzem, kakao, kawa lub herbata) i znow do busa.. gdzie spedzilam kolejne 11 godzin.. Moze to zbyt duzo czasu na myslenie i obserwowanie.. ale, wsrod krytycznych mysli, z ktorych wzial sie
miedzy innymi 'wrrr zambijczyk' zostanie przede wszystkim poczucie znalezienia, kolejnych odpwiedzi.. nawet na te niezadane pytania.

Tanganyika Lake, July 2009.

Tuesday, 30 June 2009

Kolejny tydzien, kolejny wtorek

Poszlismy dzis z rana znowu do kliniki, tym razem juz na ostatni zastrzyk z penicyliny. Jeden nasz chlopak poprosil mnie bym z nim poszla.. sam sie bal. Spuchly mu naczynia limfatyczne pod uchem. Okazalo sie, ze musi przychodzic przez kolejne 5 dni na klucie.. wiec tak chodzilismy od piatku, co rano przez zmarznieta wioske. Przy okazji poczulam jesien.. co prawda nadal w tropikach (japonkach), ale za to w bluzie i swetrze, i przy niegrzejacych promieniach slonca duzo myslalami wracam do Polski. Zimno mi ja przysyla.. Ludzie z wioski zgarniaja opadle liscie i je pala ogrzewajac sie nieco z rana. Wieje mrozny wiatr, ktorego mimo, ze sie spodziewalam to i tak zaskakuje na tym spalonym sloncem skrawku Ziemii. Piekna jest afrykanska zima. Sloneczna i zimna. Przyjemnie miec ochote na koc i goraca herbate wieczorem.. Juz zapomnialam jak to jest.
A tak naprawde siadlam do kompa bo chcialam o czyms innym napisac ;p..
Wlasnie powinnam miec kolejna lekcje.. i czekam i jak zwykle nie wiem czy cos z tego bedzie.. dzis juz chyba nic nie bedzie. Nigdy nie wiem czy przyjda.. Istna ruletka.
Wracam do pisania wieczorem, bo jednak byla lekcja hehe. Pozniej szybkie szykowanie artu dla Bosco (wyciac fragmenty pocztowek z Polski i przykleic na kartke - dzieki siostra :). Obiad i na 14 do oratorium.
Tam dobrze, nawet bardzo dobrze, przyjemnie, zaskakujaco spokojnie. Siedzielismy na podlodze jak zwykle, i rysowalismy. Kredek po ostatnich dostawach nie brakuje, wiec moga swobodnie tworzyc. Rozkladaja sie w grupkach, dyskutuja, ktos zaczyna cicho spiewac, ktos to podchwytuje, smieja sie z siebie, smieja sie do mnie. Za chwile slysze ‘tys jak skala tys jak wzgorze’ teraz ja sie smieje. Duzo potrafia po polsku :)
Zaciekawieni fragmentami pocztowek do ktorych maja dorysowac kontynuacje pytaja sie co robi ta pani lezaca przy jeziorze, czy spi? Czy w fontanie sie plywa, czy to (znaczy Gdynia) to miasto? :) Niektorzy lapia o co chodzi i rysuja zgodnie z zalozeniem, inni robia po swojemu, probujac skopiowac fragment pocztowki.. nieistotne.. :) spokojny, dobry czas razem. Pozniej zamieszanie przed register (sprawdzeniu obecnosci) ten cos chce, ten nie chce, ten zabral klucze, jeden klucz zaginal, itd itd.. w koncu mozna sie zebrac, pomodlic, odhaczyc i rozejsc. Po wszystkim siadam w slabym sloncu pod drzewem. Czekam, az Asia skonczy. Zaraz przysiadaja sie chlopaki z BaBosco, ktorym nigdzie nigdy niespieszno i pytaja czemu jestem smutna. Bezblednie odgaduja co we mnie, choc to podobno nie trudne ;) Zaprzeczam, oni nie daja za wygrana, w koncu dochodze do wniosku, ze faktycznie, tylko nie wiem czemu.. smieja sie i zaczynaja swoje show poprawiaczy nastroju :) rapuja, tancza, zakladaja mi ciemne okulary i rymuja ze jestem niger :D przeksztalcaja piosenki i spiewaja There is no one like Jola.. zapominam ciut co mi lezy na sercu i ciesze sie ich radoscia. Ciesze sie chwila. I o to chodzi. Byc razem, pokazywac ta dobra strone dnia.
A smutne cicho gdzies w srodku.. by pokazac mi co jeszcze trzeba zmienic..

Galeria z "wakacji"

Czesc :)
Tym razem Kuba z tej strony, ... ale nie martwcie sie to nic trwalego - ja tak tylko w ramach propagandowych ;)
Zamiescilem dwie galerie z mojego pobytu w Afryce - a wiec takze z Joli wakacji. Troche mnie troche Joli, troche Afryki i Afrykanczykow....
Milego ogladania!
kuba

English version - last weekend

I’m really sorry, that I’ve written only in Polish. But even in polish it doesn’t come easily.. so I’ve never tried put any words in English, till now :)
The latest news is that I’m still full of joy, which I receive from the children and pass it back to them :). I’m trying to learn something everyday.. Then I feel that the day is not a waste, even if I have to do some stupid task. Yes, even on the mission sometimes you have to those things. It’s a great advantage that after every day I have time for thinking, summarizing, analyzing.. what’s happened, what was good, what was bad, what I can do better next time.. find the reason for some of my feelings and behavior.
It’s wonderful that we are two. Talking with somebody provokes me more into thinking, and having a clear and sure point of view. During communication with others you find out more about yourself. You discover your differences and unity. But also it’s amazing that one situation can have so many faces. And if you add to these different places, age, skin color.. it can look like there is no possibility for common understanding between people. But for sure, we should keep trying.. but isn’t it like that with our way to holiness?.. that we will still sin.. and we will keep trying not to?

Ok, I’m writing late at night after a long week.. so there can be many mistakes :)

I’m tired and sleepy but full of plans for tomorrow Saturday. First of all will be morning Mass. Next I will visit a boy who is sick. He asked me to go with him to the clinic. He is a double orphan living with an old grandma. His glands on his neck are swollen. It is paining and are swelling day by day. He was afraid of what it could be and he came to me for help. Today (fri) we went first time to the clinic together. I’ve checked Zambian public medical. We spent there two hours but in the end we received what we came for. Boy was examined and got an injection of penicillin. During the following four days he has to go for more injections. So that’s why we will have to walk at dawn. I’m happy that it’s only bacterial infection. He was full of doubt and scared, now he started to smile again.
Next on my list is walking to town. There I will do some shopping and visit post office. Today I was thinking what I want to do tomorrow I had feeling that I want to be ‘lost’. That’s mean go somewhere where my feet will carry me. One of my ‘not yet unfulfilled dream’ is to sit somewhere on our near Senama Market and look hour or longer at this mingled crowd of people, food, smell, colors.


It’s an exotic place, which I was familiarizing with for many months. Now I know it very well. I know where are sweet potatoes, where are clean dry fish, where to buy needles, bread. It’s not so easy like in Europe.. here you have to recognize a place very well before you’ll find what you need. Usually there are no labels on the front, and usually selling things are completely mixed up that you don’t know what can you find inside. It’s need time. Instead of front labels like pharmacy, butchery, bookshop there are names of owners or sentences according to God, for example: God loves you.
After this busy morning I’ll start also quite a busy afternoon. Some English repetition for kids and an English lesson for me and Asia. But it still won’t be the end of the day… we are planning a bonfire in the evening :) with birthday sausage :))
But now I’ve come to the end of the day and working week.. hardly able to keep my eyes open.. Good Night for all. Mulale bwino bonse.

Saturday, 27 June 2009

Peterson

Poczulam sie po tej drugiej stronie.. znaczy pokolenia, ktore nie nadaza.. ;)

Podszedl do mnie jeden z naszych chlopakow - Jonathan i cos mi tam opowiada, nie do konca wiem o co chodzi, wiec dopytuje.. on mi na to czy znam Petersona.. hmm mysle Piercona mamy ale Petersona nie kojarze, wiec zupelnie nieswiadomie pytam Is he coming to Oratory? Na co Jonathan usmiecha sie coraz szerzej, az w koncu polewa sie ze smiechu (tudziez ze mnie ;p). Potem mi wyjasnia, ze to znany zambijski muzyk, ktory w piatek koncertuje w Mansie :D ... no tak, jak nie przychodzi do Oratorium to jak mam go znac? ;p

Ale nasze spostrzeganie, kojarzenie potrafi byc jednostronne, kierunkowe, ksztaltowane tym czym zyjemy.

Thursday, 25 June 2009

Weekendowe wypady

Ostatni weekend spedzilysmy w Samfi, miejscowosci polozonej nad duzym jeziorem. Troche lezenia na bialej plazy, troche lazenia, czytania, troche telewizji i niewykorzystana, moze jedyna w Afryce, szansa skorzystania z wanny ;) Ale przede wszystkim ogromna dawka afrykanskiej mentalnosci w polaczeniu z podrozowaniem i przemiaszczaniem sie, znaczy transportem, ktory jak nigdzie indziej (bynajmniej w Europie) jest jedna z najmniej przewidywalnych rzeczy.
Pierwsze wow, gdy okazalo sie, ze nie ma co liczyc na busa do oddalonej 80 km w miare turystycznej miejscowosci i jedyna szansa dotarcia przed noca to wziecie taksowki. Gdy znalazlysmy taxi, okazalo sie ze ruszenie wcale nie jest takie proste. Od razu jak wsiadasz zgraniaja kase.. by podjechac na stacje i zatankowac... Nasz driver wydal wszystko co mu zaplacilysmy, wiec nie wiem jaki w tym biznes? Moze taki, ze zanim ruszylismy (my dwie, kierowca i jeszcze dwoch nie wiadomo skad kolesi) objechalismy Manse dostarczajac i odbierajac rozne pakunki, przy okazji ktos jeszcze wsiadl, ktos wysiadl.. wszystko zajelo jakies 45 minut i moglismy w koncu obrac kierunek na Samfie :p. Tam bez wiekszych niespodzianek dobrze bylo odetchnac, odswiezyc umysl.. a nastepnego dnia wracac spokojnie umowiona taksowka.. ktora oczywiscie nie przyjechala na czas.. dalysmy im godzine, po czym znalazlysmy innego taksiarza.. mijajac sie z tymi wczesniej umowionymi.. czy to ich czegos nauczy? Katwishi, nie wiem. Mi bylo troche przykro, ze tak wyszlo i po paru kilometrach jazdy, gdy zatrzymalismy sie na rozstaju glownych drog..zadzwonilam, zeby powiedziec im, ze jakas kobieta tu stoi i chce jechac do Mansy.. w tle uslyszalam muzyke i odglosy z pubu.. nie specjalnie sie przejeli strata klienta..;p. Za to my na tym rozstaju spedzilismy prawie godzine, nasz kierowca uznal, ze to jednak kiepski biznes i zaczal rozgladac sie za dodatkowym pasazerami.. My tylko domyslalysmy sie skad to opoznienie, bo oczywiscie nas o niczym nie informowal. Zniknal i tyle. Na dodatek, nie bylo odwrotu.. bo nasze pieniadze byly juz w baku, nie do odzyskania.. Mocno myslalam nad zmiana taxi, i moze nie tyle z powodu opoznienia, co ze strachu. Samochod chodzil na boki, co chwile cos walilo, kierowca jak z formuly 1 nie przejmowal sie dziurami.. i gnal nie wiedzac ile, bo predkosciomierz caly czas spoczywal sobie na zerze ;p, az na jednej wyrwie poszlo kolo. Przebite.. ale co to dla kierowcy..on da sobie rade ze wszystkim.. W gruncie rzeczy co mial zrobic zostawic nas w buszu przy drodze? I tak nic nam nie mowiac o usterce dowiozl nas do Mansy z flakiem w tylnym kole.. W miescie przesiadka do drugiego samochodu, ktory wylonil sie z ciemnosci, gdy nasz kierowca zaczal gwizdac. Tym autem juz calkiem sprawnym zanim dotarlismy do Don Bosco.. tez gdzies zboczylismy, ale w koncu dojechalismy.. Teraz juz w pelni rozumiem bezsensowne podawanie odleglosci w kilometrach :) 80 km w 3 i pol godzimy :D.
Caly transport w Afryce jest ciekawym tematem.. moze uda sie kogos! namowic na opisanie go i wiecej o tym bedzie ;).
Ja zaliczylam juz motocyklowe taksowki, dwudniowy pociag do Dar Es Saalam, pake na ciezarowce, dala-dala mini busy, prom i miedzynarodowy autokar z noclegiem na granicy.. wszystko ze swoim niepowtarzalnym klimatem ;p.

A za tydzien znow ruszymy :)
Bedzie dlugi weekend i plany dotarcia nad Tanganike. To bedzie jakies 800km..wiec ciekawe czy cztery dni starcza w ta i z powrotem :) Jak bedzie o czym to napisze :)

Wednesday, 24 June 2009

roza tylko jedna,takze jest przyjemna,nie martw sie mala,na kwiaty przyjdzie jeszcze czas..najpiekniejsze kwiaty czlowiek dostaje na swoim pogrzebie:D

kurde, pamietalam jak pisalam, ze mam nadzieje ze ten dzien szybko nie nadejdzie.. i nadszedl.. cala i w miare zdrowa (po przepedzeniu robakow, wszy, wysypki – takie tam swoiste prezenty ;p) widze, ze nie opanowalam jeszcze kontroli nad czasem ;p, a czas plynie cholernie szybko.. pokazujac mi, bardzo powoli, moja droge
zamyka stare.. rozdzial po rozdziale i Afryke powoli zamyka
wszystko w zrozumialy naturalny sposob, choc z pewnoscia nie bezbolesny
a ja podazam za tym wszystkim jak tylko potrafie i patrze z ciekawoscia what’s next.. what’s that?


dziekuje za przepiekna roze, za kolekcje zdjec, wspomnien, cholernie trafnych mysli, za wolnosc, za milosc, za ciasteczkowa radosc, za slonce we wlosach, za zyciowa przyjemnosc, za miliony usciskow tych wirtualnych i tych czekajacych na mnie gdzies tam tak daleko, ze trace poczucie ich rzeczywistego istnienia, za Happy Birthday mruczone pod nosem :D i te spiewane przez ‘moich’, za bycie taka farciara.. co dostaje wiecej niz na to zasluguje.
Dziekuje!

No to siup :)

Na zdrowie...

Wasze zdrowie ;p


fotki z dnia 24.06 :)

Monday, 22 June 2009

Thought and Reality

'My thoughts today
Are hard
Harder than soft reality

I close my eyes
Thinking that this must be so
I open my eyes
only to find soft
Pale night.'

by Selwyn Davies

Wednesday, 17 June 2009

Anarchy Art :)

Moze i przypadkowo dopieraja kolory, ksztalty, tak ja bym nigdy tego nie zrobila bo przeciez ten z tym sie gryzie a to nie pasuje, a pozniej okazuje sie ze sie zadziwiam pieknem, ktore tworza. Czy to PowerPoint czy kolorowanki daja odczucie obcowania ze sztuka. Patrze jak to robia, wyglada wszystko jakby przez przypadek, jakby sie klinelo niechcacy na ten kolor.. a ja siedze pod wrazeniem i czuje jak na nowo sie ucze co to znaczy tworzyc i co to jest sztuka. Bez uprzedzen, standartow, schematow. Niespodziewanie okazuje sie, ze to cos nowego dla mnie.
No rules! :)

o zaufaniu

Nie boj sie, zdaj sie na Boga, on w odpowiednim dla niego czasie znajdzie odpowiedzi na twoje pytania. Ty masz robic swoje i sie modlic, a przy tym zyc i czerpac z zycia teraz nieodkladajac szczescia ‘pod warunkiem, ze cos bedzie’. Przemijalnosc rzeczy i ludzi byla i bedzie zawsze. Trzeba sie nauczyc wyciagac z tego swiata rzeczy przeznaczone dla nas i isc dazac ku doskonalosci. Znajdujac swoje przeznaczenie w danej chwili odnajdujemy szczescie. A szczescie to nie to co my chcemy, tylko co teraz czujemy. To laska znajdywania wlasciwej sciezki sposrod miliardow drog. Najtrudniejsze sa blokady w nas samych, utykania w martwych punktach z obawy przed zaufaniem i oddaniem sie calkowicie Bogu. I tu, na ile zaufasz, na tyle sie zmienisz. Zamknij oczy i podryfuj, daj sobie czas.

znow o dawaniu


Dawanie, dostawanie, branie.. cale moje zycie sprawialy mi klopot. Co, komu, jak.. tutaj odezwalo sie to we mnie ze zdwojona sila.. I przyszlo male oswiecenie. Smieje sie, ze to prezent imieninowy z ‘gory’ i z pokoju obok ;). Co powinno byc we mnie gdy daje i co jest warte dawania i po co to wszystko. I odkrylam... To cos co sprawi.. popobudzi kogos do bycia lepszym czlowiekiem, chocby lepiej mu bylo z samym soba. Czy to sa rzeczy, mysli czy nasza postawa.. no matter.

Teraz przed wyjazdem czeka mnie proba rozdzielenia moich rzeczy.. Chyba znalazlam sposob, ale tez zrozumialam, ze te rzeczy nie maja raczej ‘trwalszego’ znaczenia. Rozplyna sie w oceanie brakow. Duzo bardziej istotne jest to co pozostanie w srodku w nich i we mnie. To sa prawdziwe dary.

Bardzo czesto przywiazujemy sie do rzeczy, lub ich duza wartoscia podkreslamy czyjas waznosc.. ale nie o to chodzi w prawdziwych prezentach. Prawdziwe prezenty kosztuja chec poznania kogos, czas i potrzebe odkrycia co tak naprawde potrzebuje ta druga osoba. Rzadko sa to rzeczy.

Po co zyjemy? Zeby posiadac i kolekcjonowac?

Sama wpadam w ped planowania, zbierania, kupowania pamiatek dla przyjaciol, rodziny, znajomych.. spedzam mnostwo wolnego czasu na szyciu, by jak najwiecej dac po powrocie, bo wiem ze przyniesie to radosc, ale czy to jest to co mam faktycznie do zaoferowania? Czy tedy droga do wyrazenia wdziecznosci, tesknoty i milosci? Po czesci tak, ale to co najwazniejsze mam nadzieje dowiezc w sobie..

Friday, 12 June 2009

Good kids

Wsrod setki dzieci i nas dwoch, na pytanie czy lepiej byc dzieckiem czy doroslym 5 osob podnioslo reke, w tym my dwie.., ze dzieckiem.
Pozniej zdziwieni zadali mi pytanie, a raczej postawili mnie w sytuacji.. gdy jestes dzieckiem wracasz glodny do domu a tam nic nie ma do jedzenia, bo twoj starszy brat zjadl wszystko? Bycie dzieckiem w ich pojeciu (lub w ich kulturze) to bycie na gorszej (straconej) pozycji. Z dzieckiem nikt sie nie liczy. Dostaje to co innym juz sie nie przyda. Od malego jesli chca przetrwac musza kombinowac, oszukiwac, byc cwane..byle samemu do przodu, bo na innych i tak nie ma co liczyc. Ani w kalendarzu, ani w ich swiadomosci nie ma Dnia Dziecka. Dopiero jak dorosna czeka na nich Youth’s Day (Dzien Mlodziezy). Dlatego moze tez nie spodziewali sie w poniedzialek (1.06) prezentow i wzielysmy ich przez zaskoczenie :). Najmlodsi z „Laury” obdarowani wyjatkowo, bo oprocz bulki z maslem i cukrem czekalo na nich pudlo uzbieranych z roznych zrodel maskotek. Cieszylam sie bardzo z ich radosci, ale chyba najwiecej przyjemnosci sprawilo mi poczucie, ze jednak potrafia spokojnie poczekac na swoja kolej, a nie szturmowac nas tlumem by koniecznie dostac. Moze juz wiedza, ze przygotowujemy sie tak by starczylo dla wszytskich, albo tez jesli zaufasz to pokaza sie z tej dobrej ludzkiej strony. Posadzilam BaBosco na zewnatrz i nawet bez listy obecnosci udalo sie dac kazdemu do reki bulke i spokojnie posiedziec az zjedza. Moze to sie wydac, ze pisze o czyms oczywistym, ale dla mnie byl to taki pierwszy raz, bez szalu, walki, przepychanek, odganiania oszustow..itd.
Przy nich „mienie rzeczy to dopiero poczatek”, sztuka jest ich dawanie. Zwykle po godzinnych rozmyslaniach strategiczno-psychologicznych jestesmy teoretycznie gotowe na rozdawanie. Musimy wczesniej wziasc pod uwage, ze jak zrobimy to tu i tak to oszaleja, jak zobacza wczesniej to nie wiadomo kiedy zleci sie cala wioska i nam nie starczy..itd..itd. Ale tym razem sie udalo. Jestem z nich dumna. Good kids.

Thursday, 4 June 2009

Tuesday, 2 June 2009

Bylo nas piedziesiat pare, duzy track i w droge :)

Udalo sie, w koncu sie udalo. Przede wszystkim przekonac siostre przelozona by zabrac gdzies tych naszych junior oratorians na wycieczke. Wszystkie nasze pomysly byly wczesniej z roznych mniej i bardziej sensownych powodow odrzucane.. trwalo to ponad 3 miesiace, az w koncu spelnilo sie jedno z moich mansowych marzen. Ten dzien, te chwile to jedne z najpiekniejszych w moim zyciu.No dobra ale od poczatku.

Pierwszy etap wybor miejsca i negocjacje. Stanelo na tym ze mozemy jechac na lotnisko. Wyprawa moze niedaleka, bo jakies 7 kilometrow drogi, ale wyprawa:) Pozniej problem z iloscia dzieci, ktore moga wziasc udzial. Po kalkulacjach transportowych (ladownosci tracka fuso) wyszlo, ze 50. No i tu pierwsza zagwostka..kto ma jechac? Pierwsi w selekcji odpadli najmlodsi, ze za mali na tracka i jeszcze po drodze ich pogubimy.. w tym momencie zostalysmy z 100 dzieci z Ba Bosco i Ba Dominic.. jakos wybralysmy.. tych 'regularnych'. Wydrukowalysmy listy do rodzicow i kto stawil sie o 9 w sobote z podpisanym listem mogl jechac. Powiedzialysmy, ze jak sie kto spozni to nie czekamy i juz o w pol do osmej pierwsi zaczeli stukac do drzwi hehe.

Pakowanie na samochod trwalo, bo przyszli oczywiscie i Ci niewybrani i kombinowali na wszelkie sposoby by wskoczyc.. No ale w koncu i to sie udalo. Juz po kilku metrach jazdy cala paka rozspiewana sama z siebie, zarazala pelnia szczescia :) Dla wielu z nich to pierwsza w zyciu wycieczka. Przerobilismy wszystkie nasze piosenki i po 10 minutach dotarlismy na miejsce ;p. Niby krotko, ale ten czas zostanie we mnie na zawsze. Wspolne bycie razem, cieszenie sie, robienie czegos nowego.. razem! Razem z tymi, z ktorymi codziennie sie spotykam, ktorych juz znam i oni znaja mnie, przy ktorych moje serce bije mocniej i wszystko mi sie chce. To sie nazywa szczescie.

Pierwsza mysl na miejscu to to ze o dziwo stoi samolot. Asia nazwala to cudem ;p. Lotnisko w Mansie przyjmuje moze jeden samolot na miesiac, wiec przez wiekszosc czasu stoi puste, a tu mamy samolot. WOW- farciarze :) Przy pomocy dwoch liderow i siostry Maury zorganizowalismy sie w podgrupy i skolonizowalismy miejscowke ;) Dwie grupy do punktu meteorolgicznego i stacji kontroli lotow, reszta mecz w pilke nozna, a pozniej zmiana. Obejrzelismy pare termometrow, miernikow predkosci i kierunku wiatru, barometr, slonecznosciometr.. no i samolot misji medycznych.. Poprosilismy obsluge by nam poopowiadali. Zrobili to bardzo rzetelnie i ciekawie. Dzieciaki z tysiacem pytan przeciagnely ten punkt programu tak, ze pozniej lecielismy z planem, ale z pewnoscia duzo sie nauczyly. Super. Byly fotki, drugie sniadanie bez przepychanek i krzykow (to drugi cud :), sprzatanie po sobie (trzeci cud ;p) i story time :) Oczywiscie trzy muzungu (my dwie i Sr.Maura from Irland) chcialy afrykanskie opowiesci :) Siedzielismy na trawie i sluchajac bajek czekalismy na transport powrotny..Ostatnie chwile troche zburzone przez wzburzona siostre przelozona, i tak nie daly sie zepsuc :) Na pozegnanie uslyszalam Thank you od paru dzieci i czulam, ze to jest prawdziwe 'dziekuje'..

jakby tak czesciej mozna bylo sie zapakowac i pojechac.. juz mamy kolejne pomysly..ale czekamy az siostry ochlona :)

Tak bardzo bym chciala..

Citenga

Wspominalam pare razy gdzies mimochodem co to jest citenga, ale chyba nigdy zbyt precyzyjnie, a jest to jedna z zambijskich rzeczy, od ktorej moglabym sie (jestem?) uzaleznic ;p. Citenga to wzorzysty material o szerokosci zwykle ok metra i dlugosci 2, 4 lub 6 metrow. Material ten ma wiele zastosowan, ale jego zasadnicze przeznaczenie to ubranie. Tradycyjny ubior tutejszej kobiety to citenga obwiazana na okolo pasa, na glowie i jako 'nosidelko' dla dziecka przewiozana w poprzek plecow. Mezczyzni nie nosza citeng samych w sobie, za to czesto maja piekne koszule z nich uszyte, a kobiety przerozne fasony bluzek, spodnic i sukien. Kazda zambijka ma citenge, choc w duzych miastach zostaje ona coraz czesciej wypierana przez 'zachodnia' mode. Jestem szczesciara ze mieszkam na wsi i mam okazje popatrzec na to piekno tysiecy kolorow i wzorow. Citenga - niby skrawek materialu a sluzy do okrycia sie, daje cieplo w chlodniejsze dni, podklada sie ja pod noszone rzeczy na glowie, nosi sie w niej dzieci na plecach, rozklada sie na ziemi by mozna sobie usiasc, szyje sie z niej ubrania, daje mnostwo koloru na okolo i jest zawsze dobrym prezentem. W Zimbabwe jej nie maja, za to w Tanzani cos podobnego, co nazywa sie 'kanga'. Bedac na Zanzibarze w Muzeum Narodowym odkrylam, ze napisy na kangach (zwykle oprocz wzoru jest napis w suahili) to jakies przyslowie np.: "Usisfirie nyota ya mwenzio" - Don't set sail using somebody else's star, albo " Usitake ushindani huniwezi asilani" - Don't compete (with me) You can never beat me. ;) i wiele, wiele innych. Na zambijskich citengach zazwyczaj nie ma tekstu, chyba ze na tych religijnych, np.: 'Catholic women organization' na okolo wzoru, ze zlaczonymi w modlitwie rekoma..

A co do religijnych motywow to citenga jest bardzo powszechna rowniez w samym kosciele katolickim. Sluzy do dekoracji oltarza, do ozdoby strojow ksiezy i ministrantow, a takze do uczczenia jakiegos wydarzenia. W tym roku przypada 25-lecie siostr salezjanek w Zambii i z tego powodu zostaly wydrukowane specjalne citengi okazjonalne '25 years Salesian Sisters in Zambia'. Okazja tez byl wybor nowego prezydenta i drukowanie jego podobizny..
Oki chapwa, ale jakby ktos mial jakies pytania to smialo, moge o tym jeszcze dlugo.. :)

Tuesday, 26 May 2009

O czym ja lubie najbardziej pisac jak nie o oratorium :)

Tam mam swoja dzienna dawke wrazen ;). Dzis w 'sto pytan do' hehe wypytali sie mnie co jem, jak ma na imie moja siostra, mama i tata, ile jest kilometrow do Polski, czy jem ich nszyme i ile kosztuja jajka na Senamie, ile dokladnie jest czarnych ludzi w Polsce itd. itd, ale najlepsze bylo jak spytali sie jaki jest moj kolor skory. Powiedzialam, ze jestem biala. Popatrzyli w konsternacji, popukali sie w czolo i powiedzieli 'no, you are not white'.. no i moze maja troche racji.. moze juz sie 'wymieszalam';)

Sama nie widze jak sie zmienilam...i ciekawe czy to zniknie jak opalenizna bez slonca..

Thursday, 21 May 2009

normalnie czyli jak?

Gdy natezenie dziwnosci w twoim otoczeniu rosnie i przekracza granice czestosci do ktorej przywykles, staje sie normalnoscia. I przestajesz reagowac w sobie na te zdarzenia, moze je rozumiesz, moze nie, ale sa. Wynikaja z glebokich roznic a te z kolei wynikaja z odmiennosci srodowiska, historii, wiary, klimatu itd.

Ale moze ktos zgadnie dlaczego...


Dlaczego zambijczycy jedza to samo na obiad co na kolacje, dlaczego nie tkna surowych warzyw, dlaczego nie sa punktualni, dlaczego nie przychodza gdy sie umowia, dlaczego dziewczyny sa z reguly gorzej wyedukowane, dlaczego gromadnie rzucaja sie w agresywny samosad na kogos kto zabral jedenego pionka z gry, dlaczego duza czesc z nich zna dobrze Pismo Swiete, a jeszcze  wieksza je przeczytala i przy zwyklej rozmowie z nieznajomym na ulicy je zwyczajnie cytuje i 'wskazuje droge', dlaczego patrza gdzie idziesz i zawsze wiedza gdzie i z kim jestes..

Wlasnie dochodze do punktu gdy moje rozumienie normalnosci zaczyna rosnac do takiego rozmiaru, ze juz nic nie wydaje sie dziwne, po prostu czasem tylko nie wiem - dlaczego.

No dobra to teraz moje odpowiedzi, ktore sama nie wiem czy sa do konca sluszne, pokazuja tylko na ile - rozumiem.

Jedza dwa identyczne posilki, bo jak sie juz raz ugotowalo to trzeba zjesc :) chodzi przede wszystkim o swiezosc pozywienia.. gdy jest goraco i nie ma lodowiek to trzeba szybko zjesc zeby sie popsulo. Po drugie surowe warzywa moga byc zrodlem choroby, zakazenia pasozytami. Kolejne, nie przychodza na czas bo nie maja zegarkow, nie maja tez potrzeby ich mienia. Jaka to roznica czy te pare minut/godzin w ta czy w tamta. Grunt ze jestem, ze TERAZ mozemy cos zrobic. Zycie tak doslownie chwila bylo dla mnie wczesniej niepojete. Ciesz sie z tego momentu, wlasnie TERAZ, gdy kogos spotkasz w drodze do pracy nie odmawiaj porozmawiania, bo to wlasnie TERAZ go spotykasz i wazne zeby TERAZ poswiecic sobie czas. Gdy ktos Cie prosi o spotkanie powiesz mailo (jutro) a on sie cieszy i pozdrawia Cie machajac, i odpowiadajac
mailo, mimo ze nie ma twojego numeru i nie wie gdzie mieszkasz. TERAZ sie cieszy ze dostal pozytywna odpowiedz. Zycie jest piekne. I tak samo wlasnie TERAZ chca pilke i rzucaja sie na nas gdy je przynosimy do wspolnej zabawy w oratorium. Nie pojmuja ze za chwile ta pilka beda wszyscy grali i juz nikt nie bedzie pamietal kto ja pierwszy zlapal.

A co Biblii, to od malego chodza do szkolek niedzielnych, pozniej na rozne spotkania religijne, jest to jeden ze sposobow zajmowania sobie wolnego czasu, spotkania sie z przyjaciolmi, pojechania gdzies.. nie wiem na ile wazne jest tu samo dzielenie sie slowem bozym na ile jakas atrakcja. Ale czy to ma znaczenie? Na pewno potrafia rozmawiac o Bogu, 'wkladac Go' w zwykle w codzienne sprawy. Czasami ujmuja tak setno sprawy, w tak czysty sposob, ze oczywiste informacje dopiero od nich uslyszane, trafiaja do mnie. Ponadto lubia opowiesci, cala Biblia to jak 101 basni. Moga o nich rozmawiac, przekazywac dalej, wyciagac wnioski, bo przeciez calym ich zyciem jest
rozmowa. Sa mistrzami w znajdywaniu tysiaca slow do jednego zdarzenia. Przekaz slowny to glowne zrodlo informacji jak i rozrywki. Dlatego tez wiedza gdzie i z kim poszedles, po pierwsze zeby moc z kims o tym poplotkowac, a po drugie wywodzi sie to z ich dawnych tradycji dbania o
bezpieczenstwo. Bo jak pojdziesz do buszu i nikt nie bedzie o tym wiedzial to jak moze Cie uratowac w razie jakiegos nieszczescia. Dlatego tez jesli jestes czyims przyjacielem to powinienes wiedziec gdzie on TERAZ jest. To oznaka dbania i troski o drugiego czlowieka...

dla takiego tez moze waszego spokoju pisze ze mam sie dobrze chociaz chyba nie do konca normalnie ;)

moze tez sie powtarzam, ale juz nie ogarniam z kim o czym rozmawialam a co na blogu pisalam :D

buziaki

czaary

Historie z zycia..
na granicy wiary, szamanstwa i psychologii

Idz i skop tamtego chlopaka!-mowi mama do syna nacierajac mu liscmi kasawy i slodkich ziemniakow miejsca na ciele sluzace do walki. Liscie jako czarodziejski specyfik by stac sie niepokonanym. Chlopiec od zawsze bity przez kolegow tym razem poszedl pelen wiary w siebie, przeciez mama nie klamie mowic teraz jestes 'powerful'. Natarte lokcie, piesci, kolana, a przede wszystkim zmieniony umysl daly mu sile by pokonac rywala. Czul, ze ma ze soba moc..

Male dziewczynki tez chca miec moc. Biora male piaskowe kamyki, klada je na jakims duzym kamieniu i tra o nie wierzchnia strona rak, do chwili pojawienia sie krwi. Przewaznie kilka z nich korzysta z tego samego miejsca (a co z HIV?!). Gdy juz maja poranione dlonie zaczynaja machac kola ramionami rzucajac zaklecia... w ktore wierza.

Dzieci najlatwiej kopiuja i pokazuja czym zyje ich najblizszy swiat. Witchcraft to nadal nie tylko historia. Tabliczki z african doctors (tak tu przyjeli na siebie mowic czarownicy) sa wciaz powszechne. Jednym z ich orezy sa maski. Tworza je z jakiegos ciemnego materialu (drewna, skorupy zolwia czy czegos podobnego), doklejaja np. lonowe wlosy i podrzucaja komus kogo chca sie pozbyc. Oficjalnie szukaja winnego jakiejs krzywdy. A co ciekawsze zawsze musi byc ludzka winna w kazdym nieszczesciu. Na kogo padnie temu bec. Zwykle pada na kogos raczej zamoznego, by oskarzona osoba o wyrzadzenie krzywdy, mogla sie wykupic. A jesli nie jest to ktos zamozny to pewnie jest to ktos 'niewygodny'. Wtedy ktos lepiej usytuowany moze wynajac czarownika i w ten sposob nie rzucajac cienia podejrzen na siebie wyeliminowac goscia, bo to przeciez ktos kto ma moce wskazuje winnego. Czarownictwo jest prawnie zabronine, dlatego tez nie znajdzie sie ogloszenia czarodziej do wynajecia. Jakby ktos szukal to znajdzie w rubryce 'zielarze' ;p.
I czesc z nich faktycznie zna sie na medycynie naturalnej. Przy slabym dostepie do lekarzy konwencjonalnych nie dziwne, ze ta sztuka jest nadal bardzo zywa. Ostatnio duzo kaszlac uslyszalam mnostwo zalecen od miejscowych. Podobnie jak my wierza w moc czosnku, cebuli, miodu, do tego dokladaja papaje dobra prawie na wszytsko. Na Zanzibarze przy pomocu soku z papaji probowalam pozbyc sie kolcow jezowcow wbitych w stopy, tu zalecaja na lepsza pamiec i dobry wzrok..
Cale szczescie, ze sezon na papaje znow powoli sie zaczyna to bede moze lepiej pamietac, zeby czesciej pisac i sie odzywac :)

Saturday, 16 May 2009

swieta zwyklosc dnia

Powoli wracam do swego mansowego rytmu
jest inaczej, ale przywyklam juz do tego ze caly czas mimo tego samego miejsca i tych samych ludzi wokol wszystko sie jednak zmienia. Dzis na przyklad w blasku porannego slonca swiecil ksiezyc i jest tam nadal.. z niebem tutaj chyba nigdy sie nie polapie. Potem wypadlo mi niespodziewane puszczanie filmu w szkole zawodowej, a dalej papiery, listy, naprawa glosnikow, malowanie Maryji dla maluchow do pokolorowania itd. Kolo poludnia powoli schodzi energia, przygotowuje sie do oratorium i spokojnie, duzo myslac czekam na obiad. A po 14 zaladujemy na siebie (my dwie) caly nasz kram (pilki, paletki, skakanki, gumy do skakania, puzzle, domino, wiadro na wode, komputer, projektor, glosniki, kabel, materialy do zasloniecia okien i zobaczymy co nas dziasiaj czeka w naszym Junior Oratory :). Wczoraj te 'aniolki' porwaly mi bluze i nikt nie chcial sie przyznac, potem ja zlamalam klucz do jednej klasy, ale za to znalazla sie pileczka, ktorej juz niespodziewalam sie ujrzec i dostalam cukierka i guawe od dzieci. Moze nie do konca zrozumiala, ale jakas rownowaga jest ;p. Dzis planuje wzgledny spokoj bo puszczam im film, jak bedzie to sie okaze, ale wiem ze bedzie dobrze :) A jak wroce to zapadnie chlodny wieczor, a po nim zimna noc. Maj to poczatek afrykanskiej zimy. Zaczyna wiac chlodem i slonce rzadziej wychodzi. Mi sie podoba, gdy zakladam gruba bluze urodzinowa, chuste i ide sie przejsc. Jest cieplej niz w Polsce na jesieni, ale po 8 miesiacach upalow to naprawde duza zmiana.
Moze mamy taka sama pogode? :) i tu wlacza sie tesknienie.. wrrr.. Jola wytrzymasz :)

Sorki, ze tak pozno

Przepraszam, ze dopiero teraz sie odzywam, ale slowa jakos utykaja i nie przekazuja tego co bym napraswde chciala przekazac.

Przede wszystkim, chcialabym bardzo bardzo cholernie mocno podziekowac za wszystkie dary, ktore do nas w ostatnim miesiacu hurtowo naplynely. Najpierw wraz z Kuba, potem z Pepe i na koniec po powrocie z wakacji czekaly na nas dwie olbrzymie paczki z Przedszkola Siostr Niepokalanek (za sprawa Justy mojej siostry :) i z Wydzialu Biologii CLK (za sprawa dwoch super lasek Matki Pedzacej i Gosi). Te wszystkie rzeczy sa nam mega potrzebne i ogromnie sie ciesze, ze doszly i ze beda nam tu sluzyc. Nasze dzieciaki juz sie ciesza z niektorych rzeczy, ktore wylosowaly w zeszlo piatkowej loterii :) inne rzeczy wykorzystamy na arcie (zajeciach plastycznych ;p), angielskim i jako prezenty w kolejnych piatkowych zawodach. Fajnie jest patrzec jak cos otrzymuja i poczatkowo z powaga, patrza co to jest albo od razu sie ciesza. Dziekuje za kazdy usmiech, ktory dzieki Wam moge ogladac. Popstrykalismy troche zdjec, ale niestety malo na nich widac, nastepnym razem bede mocniej sie starac uchwycic to co sprawia mi taka radoche przy dzieleniu sie z nimi. Wiem, ze jakby mogly to by Was za to wszystko wysciskaly (bez powodu pewnie tez :D) a ja moge niestety tylko slownie przekazac, ze jestem ogromnie wdzieczna i ze znaczy to dla mnie bardzo duzo.

piatkowe zawody


i loteria