AFRYKA, Zambia 2008-2009

Tuesday, 30 June 2009

Kolejny tydzien, kolejny wtorek

Poszlismy dzis z rana znowu do kliniki, tym razem juz na ostatni zastrzyk z penicyliny. Jeden nasz chlopak poprosil mnie bym z nim poszla.. sam sie bal. Spuchly mu naczynia limfatyczne pod uchem. Okazalo sie, ze musi przychodzic przez kolejne 5 dni na klucie.. wiec tak chodzilismy od piatku, co rano przez zmarznieta wioske. Przy okazji poczulam jesien.. co prawda nadal w tropikach (japonkach), ale za to w bluzie i swetrze, i przy niegrzejacych promieniach slonca duzo myslalami wracam do Polski. Zimno mi ja przysyla.. Ludzie z wioski zgarniaja opadle liscie i je pala ogrzewajac sie nieco z rana. Wieje mrozny wiatr, ktorego mimo, ze sie spodziewalam to i tak zaskakuje na tym spalonym sloncem skrawku Ziemii. Piekna jest afrykanska zima. Sloneczna i zimna. Przyjemnie miec ochote na koc i goraca herbate wieczorem.. Juz zapomnialam jak to jest.
A tak naprawde siadlam do kompa bo chcialam o czyms innym napisac ;p..
Wlasnie powinnam miec kolejna lekcje.. i czekam i jak zwykle nie wiem czy cos z tego bedzie.. dzis juz chyba nic nie bedzie. Nigdy nie wiem czy przyjda.. Istna ruletka.
Wracam do pisania wieczorem, bo jednak byla lekcja hehe. Pozniej szybkie szykowanie artu dla Bosco (wyciac fragmenty pocztowek z Polski i przykleic na kartke - dzieki siostra :). Obiad i na 14 do oratorium.
Tam dobrze, nawet bardzo dobrze, przyjemnie, zaskakujaco spokojnie. Siedzielismy na podlodze jak zwykle, i rysowalismy. Kredek po ostatnich dostawach nie brakuje, wiec moga swobodnie tworzyc. Rozkladaja sie w grupkach, dyskutuja, ktos zaczyna cicho spiewac, ktos to podchwytuje, smieja sie z siebie, smieja sie do mnie. Za chwile slysze ‘tys jak skala tys jak wzgorze’ teraz ja sie smieje. Duzo potrafia po polsku :)
Zaciekawieni fragmentami pocztowek do ktorych maja dorysowac kontynuacje pytaja sie co robi ta pani lezaca przy jeziorze, czy spi? Czy w fontanie sie plywa, czy to (znaczy Gdynia) to miasto? :) Niektorzy lapia o co chodzi i rysuja zgodnie z zalozeniem, inni robia po swojemu, probujac skopiowac fragment pocztowki.. nieistotne.. :) spokojny, dobry czas razem. Pozniej zamieszanie przed register (sprawdzeniu obecnosci) ten cos chce, ten nie chce, ten zabral klucze, jeden klucz zaginal, itd itd.. w koncu mozna sie zebrac, pomodlic, odhaczyc i rozejsc. Po wszystkim siadam w slabym sloncu pod drzewem. Czekam, az Asia skonczy. Zaraz przysiadaja sie chlopaki z BaBosco, ktorym nigdzie nigdy niespieszno i pytaja czemu jestem smutna. Bezblednie odgaduja co we mnie, choc to podobno nie trudne ;) Zaprzeczam, oni nie daja za wygrana, w koncu dochodze do wniosku, ze faktycznie, tylko nie wiem czemu.. smieja sie i zaczynaja swoje show poprawiaczy nastroju :) rapuja, tancza, zakladaja mi ciemne okulary i rymuja ze jestem niger :D przeksztalcaja piosenki i spiewaja There is no one like Jola.. zapominam ciut co mi lezy na sercu i ciesze sie ich radoscia. Ciesze sie chwila. I o to chodzi. Byc razem, pokazywac ta dobra strone dnia.
A smutne cicho gdzies w srodku.. by pokazac mi co jeszcze trzeba zmienic..

Galeria z "wakacji"

Czesc :)
Tym razem Kuba z tej strony, ... ale nie martwcie sie to nic trwalego - ja tak tylko w ramach propagandowych ;)
Zamiescilem dwie galerie z mojego pobytu w Afryce - a wiec takze z Joli wakacji. Troche mnie troche Joli, troche Afryki i Afrykanczykow....
Milego ogladania!
kuba

English version - last weekend

I’m really sorry, that I’ve written only in Polish. But even in polish it doesn’t come easily.. so I’ve never tried put any words in English, till now :)
The latest news is that I’m still full of joy, which I receive from the children and pass it back to them :). I’m trying to learn something everyday.. Then I feel that the day is not a waste, even if I have to do some stupid task. Yes, even on the mission sometimes you have to those things. It’s a great advantage that after every day I have time for thinking, summarizing, analyzing.. what’s happened, what was good, what was bad, what I can do better next time.. find the reason for some of my feelings and behavior.
It’s wonderful that we are two. Talking with somebody provokes me more into thinking, and having a clear and sure point of view. During communication with others you find out more about yourself. You discover your differences and unity. But also it’s amazing that one situation can have so many faces. And if you add to these different places, age, skin color.. it can look like there is no possibility for common understanding between people. But for sure, we should keep trying.. but isn’t it like that with our way to holiness?.. that we will still sin.. and we will keep trying not to?

Ok, I’m writing late at night after a long week.. so there can be many mistakes :)

I’m tired and sleepy but full of plans for tomorrow Saturday. First of all will be morning Mass. Next I will visit a boy who is sick. He asked me to go with him to the clinic. He is a double orphan living with an old grandma. His glands on his neck are swollen. It is paining and are swelling day by day. He was afraid of what it could be and he came to me for help. Today (fri) we went first time to the clinic together. I’ve checked Zambian public medical. We spent there two hours but in the end we received what we came for. Boy was examined and got an injection of penicillin. During the following four days he has to go for more injections. So that’s why we will have to walk at dawn. I’m happy that it’s only bacterial infection. He was full of doubt and scared, now he started to smile again.
Next on my list is walking to town. There I will do some shopping and visit post office. Today I was thinking what I want to do tomorrow I had feeling that I want to be ‘lost’. That’s mean go somewhere where my feet will carry me. One of my ‘not yet unfulfilled dream’ is to sit somewhere on our near Senama Market and look hour or longer at this mingled crowd of people, food, smell, colors.


It’s an exotic place, which I was familiarizing with for many months. Now I know it very well. I know where are sweet potatoes, where are clean dry fish, where to buy needles, bread. It’s not so easy like in Europe.. here you have to recognize a place very well before you’ll find what you need. Usually there are no labels on the front, and usually selling things are completely mixed up that you don’t know what can you find inside. It’s need time. Instead of front labels like pharmacy, butchery, bookshop there are names of owners or sentences according to God, for example: God loves you.
After this busy morning I’ll start also quite a busy afternoon. Some English repetition for kids and an English lesson for me and Asia. But it still won’t be the end of the day… we are planning a bonfire in the evening :) with birthday sausage :))
But now I’ve come to the end of the day and working week.. hardly able to keep my eyes open.. Good Night for all. Mulale bwino bonse.

Saturday, 27 June 2009

Peterson

Poczulam sie po tej drugiej stronie.. znaczy pokolenia, ktore nie nadaza.. ;)

Podszedl do mnie jeden z naszych chlopakow - Jonathan i cos mi tam opowiada, nie do konca wiem o co chodzi, wiec dopytuje.. on mi na to czy znam Petersona.. hmm mysle Piercona mamy ale Petersona nie kojarze, wiec zupelnie nieswiadomie pytam Is he coming to Oratory? Na co Jonathan usmiecha sie coraz szerzej, az w koncu polewa sie ze smiechu (tudziez ze mnie ;p). Potem mi wyjasnia, ze to znany zambijski muzyk, ktory w piatek koncertuje w Mansie :D ... no tak, jak nie przychodzi do Oratorium to jak mam go znac? ;p

Ale nasze spostrzeganie, kojarzenie potrafi byc jednostronne, kierunkowe, ksztaltowane tym czym zyjemy.

Thursday, 25 June 2009

Weekendowe wypady

Ostatni weekend spedzilysmy w Samfi, miejscowosci polozonej nad duzym jeziorem. Troche lezenia na bialej plazy, troche lazenia, czytania, troche telewizji i niewykorzystana, moze jedyna w Afryce, szansa skorzystania z wanny ;) Ale przede wszystkim ogromna dawka afrykanskiej mentalnosci w polaczeniu z podrozowaniem i przemiaszczaniem sie, znaczy transportem, ktory jak nigdzie indziej (bynajmniej w Europie) jest jedna z najmniej przewidywalnych rzeczy.
Pierwsze wow, gdy okazalo sie, ze nie ma co liczyc na busa do oddalonej 80 km w miare turystycznej miejscowosci i jedyna szansa dotarcia przed noca to wziecie taksowki. Gdy znalazlysmy taxi, okazalo sie ze ruszenie wcale nie jest takie proste. Od razu jak wsiadasz zgraniaja kase.. by podjechac na stacje i zatankowac... Nasz driver wydal wszystko co mu zaplacilysmy, wiec nie wiem jaki w tym biznes? Moze taki, ze zanim ruszylismy (my dwie, kierowca i jeszcze dwoch nie wiadomo skad kolesi) objechalismy Manse dostarczajac i odbierajac rozne pakunki, przy okazji ktos jeszcze wsiadl, ktos wysiadl.. wszystko zajelo jakies 45 minut i moglismy w koncu obrac kierunek na Samfie :p. Tam bez wiekszych niespodzianek dobrze bylo odetchnac, odswiezyc umysl.. a nastepnego dnia wracac spokojnie umowiona taksowka.. ktora oczywiscie nie przyjechala na czas.. dalysmy im godzine, po czym znalazlysmy innego taksiarza.. mijajac sie z tymi wczesniej umowionymi.. czy to ich czegos nauczy? Katwishi, nie wiem. Mi bylo troche przykro, ze tak wyszlo i po paru kilometrach jazdy, gdy zatrzymalismy sie na rozstaju glownych drog..zadzwonilam, zeby powiedziec im, ze jakas kobieta tu stoi i chce jechac do Mansy.. w tle uslyszalam muzyke i odglosy z pubu.. nie specjalnie sie przejeli strata klienta..;p. Za to my na tym rozstaju spedzilismy prawie godzine, nasz kierowca uznal, ze to jednak kiepski biznes i zaczal rozgladac sie za dodatkowym pasazerami.. My tylko domyslalysmy sie skad to opoznienie, bo oczywiscie nas o niczym nie informowal. Zniknal i tyle. Na dodatek, nie bylo odwrotu.. bo nasze pieniadze byly juz w baku, nie do odzyskania.. Mocno myslalam nad zmiana taxi, i moze nie tyle z powodu opoznienia, co ze strachu. Samochod chodzil na boki, co chwile cos walilo, kierowca jak z formuly 1 nie przejmowal sie dziurami.. i gnal nie wiedzac ile, bo predkosciomierz caly czas spoczywal sobie na zerze ;p, az na jednej wyrwie poszlo kolo. Przebite.. ale co to dla kierowcy..on da sobie rade ze wszystkim.. W gruncie rzeczy co mial zrobic zostawic nas w buszu przy drodze? I tak nic nam nie mowiac o usterce dowiozl nas do Mansy z flakiem w tylnym kole.. W miescie przesiadka do drugiego samochodu, ktory wylonil sie z ciemnosci, gdy nasz kierowca zaczal gwizdac. Tym autem juz calkiem sprawnym zanim dotarlismy do Don Bosco.. tez gdzies zboczylismy, ale w koncu dojechalismy.. Teraz juz w pelni rozumiem bezsensowne podawanie odleglosci w kilometrach :) 80 km w 3 i pol godzimy :D.
Caly transport w Afryce jest ciekawym tematem.. moze uda sie kogos! namowic na opisanie go i wiecej o tym bedzie ;).
Ja zaliczylam juz motocyklowe taksowki, dwudniowy pociag do Dar Es Saalam, pake na ciezarowce, dala-dala mini busy, prom i miedzynarodowy autokar z noclegiem na granicy.. wszystko ze swoim niepowtarzalnym klimatem ;p.

A za tydzien znow ruszymy :)
Bedzie dlugi weekend i plany dotarcia nad Tanganike. To bedzie jakies 800km..wiec ciekawe czy cztery dni starcza w ta i z powrotem :) Jak bedzie o czym to napisze :)

Wednesday, 24 June 2009

roza tylko jedna,takze jest przyjemna,nie martw sie mala,na kwiaty przyjdzie jeszcze czas..najpiekniejsze kwiaty czlowiek dostaje na swoim pogrzebie:D

kurde, pamietalam jak pisalam, ze mam nadzieje ze ten dzien szybko nie nadejdzie.. i nadszedl.. cala i w miare zdrowa (po przepedzeniu robakow, wszy, wysypki – takie tam swoiste prezenty ;p) widze, ze nie opanowalam jeszcze kontroli nad czasem ;p, a czas plynie cholernie szybko.. pokazujac mi, bardzo powoli, moja droge
zamyka stare.. rozdzial po rozdziale i Afryke powoli zamyka
wszystko w zrozumialy naturalny sposob, choc z pewnoscia nie bezbolesny
a ja podazam za tym wszystkim jak tylko potrafie i patrze z ciekawoscia what’s next.. what’s that?


dziekuje za przepiekna roze, za kolekcje zdjec, wspomnien, cholernie trafnych mysli, za wolnosc, za milosc, za ciasteczkowa radosc, za slonce we wlosach, za zyciowa przyjemnosc, za miliony usciskow tych wirtualnych i tych czekajacych na mnie gdzies tam tak daleko, ze trace poczucie ich rzeczywistego istnienia, za Happy Birthday mruczone pod nosem :D i te spiewane przez ‘moich’, za bycie taka farciara.. co dostaje wiecej niz na to zasluguje.
Dziekuje!

No to siup :)

Na zdrowie...

Wasze zdrowie ;p


fotki z dnia 24.06 :)

Monday, 22 June 2009

Thought and Reality

'My thoughts today
Are hard
Harder than soft reality

I close my eyes
Thinking that this must be so
I open my eyes
only to find soft
Pale night.'

by Selwyn Davies

Wednesday, 17 June 2009

Anarchy Art :)

Moze i przypadkowo dopieraja kolory, ksztalty, tak ja bym nigdy tego nie zrobila bo przeciez ten z tym sie gryzie a to nie pasuje, a pozniej okazuje sie ze sie zadziwiam pieknem, ktore tworza. Czy to PowerPoint czy kolorowanki daja odczucie obcowania ze sztuka. Patrze jak to robia, wyglada wszystko jakby przez przypadek, jakby sie klinelo niechcacy na ten kolor.. a ja siedze pod wrazeniem i czuje jak na nowo sie ucze co to znaczy tworzyc i co to jest sztuka. Bez uprzedzen, standartow, schematow. Niespodziewanie okazuje sie, ze to cos nowego dla mnie.
No rules! :)

o zaufaniu

Nie boj sie, zdaj sie na Boga, on w odpowiednim dla niego czasie znajdzie odpowiedzi na twoje pytania. Ty masz robic swoje i sie modlic, a przy tym zyc i czerpac z zycia teraz nieodkladajac szczescia ‘pod warunkiem, ze cos bedzie’. Przemijalnosc rzeczy i ludzi byla i bedzie zawsze. Trzeba sie nauczyc wyciagac z tego swiata rzeczy przeznaczone dla nas i isc dazac ku doskonalosci. Znajdujac swoje przeznaczenie w danej chwili odnajdujemy szczescie. A szczescie to nie to co my chcemy, tylko co teraz czujemy. To laska znajdywania wlasciwej sciezki sposrod miliardow drog. Najtrudniejsze sa blokady w nas samych, utykania w martwych punktach z obawy przed zaufaniem i oddaniem sie calkowicie Bogu. I tu, na ile zaufasz, na tyle sie zmienisz. Zamknij oczy i podryfuj, daj sobie czas.

znow o dawaniu


Dawanie, dostawanie, branie.. cale moje zycie sprawialy mi klopot. Co, komu, jak.. tutaj odezwalo sie to we mnie ze zdwojona sila.. I przyszlo male oswiecenie. Smieje sie, ze to prezent imieninowy z ‘gory’ i z pokoju obok ;). Co powinno byc we mnie gdy daje i co jest warte dawania i po co to wszystko. I odkrylam... To cos co sprawi.. popobudzi kogos do bycia lepszym czlowiekiem, chocby lepiej mu bylo z samym soba. Czy to sa rzeczy, mysli czy nasza postawa.. no matter.

Teraz przed wyjazdem czeka mnie proba rozdzielenia moich rzeczy.. Chyba znalazlam sposob, ale tez zrozumialam, ze te rzeczy nie maja raczej ‘trwalszego’ znaczenia. Rozplyna sie w oceanie brakow. Duzo bardziej istotne jest to co pozostanie w srodku w nich i we mnie. To sa prawdziwe dary.

Bardzo czesto przywiazujemy sie do rzeczy, lub ich duza wartoscia podkreslamy czyjas waznosc.. ale nie o to chodzi w prawdziwych prezentach. Prawdziwe prezenty kosztuja chec poznania kogos, czas i potrzebe odkrycia co tak naprawde potrzebuje ta druga osoba. Rzadko sa to rzeczy.

Po co zyjemy? Zeby posiadac i kolekcjonowac?

Sama wpadam w ped planowania, zbierania, kupowania pamiatek dla przyjaciol, rodziny, znajomych.. spedzam mnostwo wolnego czasu na szyciu, by jak najwiecej dac po powrocie, bo wiem ze przyniesie to radosc, ale czy to jest to co mam faktycznie do zaoferowania? Czy tedy droga do wyrazenia wdziecznosci, tesknoty i milosci? Po czesci tak, ale to co najwazniejsze mam nadzieje dowiezc w sobie..

Friday, 12 June 2009

Good kids

Wsrod setki dzieci i nas dwoch, na pytanie czy lepiej byc dzieckiem czy doroslym 5 osob podnioslo reke, w tym my dwie.., ze dzieckiem.
Pozniej zdziwieni zadali mi pytanie, a raczej postawili mnie w sytuacji.. gdy jestes dzieckiem wracasz glodny do domu a tam nic nie ma do jedzenia, bo twoj starszy brat zjadl wszystko? Bycie dzieckiem w ich pojeciu (lub w ich kulturze) to bycie na gorszej (straconej) pozycji. Z dzieckiem nikt sie nie liczy. Dostaje to co innym juz sie nie przyda. Od malego jesli chca przetrwac musza kombinowac, oszukiwac, byc cwane..byle samemu do przodu, bo na innych i tak nie ma co liczyc. Ani w kalendarzu, ani w ich swiadomosci nie ma Dnia Dziecka. Dopiero jak dorosna czeka na nich Youth’s Day (Dzien Mlodziezy). Dlatego moze tez nie spodziewali sie w poniedzialek (1.06) prezentow i wzielysmy ich przez zaskoczenie :). Najmlodsi z „Laury” obdarowani wyjatkowo, bo oprocz bulki z maslem i cukrem czekalo na nich pudlo uzbieranych z roznych zrodel maskotek. Cieszylam sie bardzo z ich radosci, ale chyba najwiecej przyjemnosci sprawilo mi poczucie, ze jednak potrafia spokojnie poczekac na swoja kolej, a nie szturmowac nas tlumem by koniecznie dostac. Moze juz wiedza, ze przygotowujemy sie tak by starczylo dla wszytskich, albo tez jesli zaufasz to pokaza sie z tej dobrej ludzkiej strony. Posadzilam BaBosco na zewnatrz i nawet bez listy obecnosci udalo sie dac kazdemu do reki bulke i spokojnie posiedziec az zjedza. Moze to sie wydac, ze pisze o czyms oczywistym, ale dla mnie byl to taki pierwszy raz, bez szalu, walki, przepychanek, odganiania oszustow..itd.
Przy nich „mienie rzeczy to dopiero poczatek”, sztuka jest ich dawanie. Zwykle po godzinnych rozmyslaniach strategiczno-psychologicznych jestesmy teoretycznie gotowe na rozdawanie. Musimy wczesniej wziasc pod uwage, ze jak zrobimy to tu i tak to oszaleja, jak zobacza wczesniej to nie wiadomo kiedy zleci sie cala wioska i nam nie starczy..itd..itd. Ale tym razem sie udalo. Jestem z nich dumna. Good kids.

Thursday, 4 June 2009

Tuesday, 2 June 2009

Bylo nas piedziesiat pare, duzy track i w droge :)

Udalo sie, w koncu sie udalo. Przede wszystkim przekonac siostre przelozona by zabrac gdzies tych naszych junior oratorians na wycieczke. Wszystkie nasze pomysly byly wczesniej z roznych mniej i bardziej sensownych powodow odrzucane.. trwalo to ponad 3 miesiace, az w koncu spelnilo sie jedno z moich mansowych marzen. Ten dzien, te chwile to jedne z najpiekniejszych w moim zyciu.No dobra ale od poczatku.

Pierwszy etap wybor miejsca i negocjacje. Stanelo na tym ze mozemy jechac na lotnisko. Wyprawa moze niedaleka, bo jakies 7 kilometrow drogi, ale wyprawa:) Pozniej problem z iloscia dzieci, ktore moga wziasc udzial. Po kalkulacjach transportowych (ladownosci tracka fuso) wyszlo, ze 50. No i tu pierwsza zagwostka..kto ma jechac? Pierwsi w selekcji odpadli najmlodsi, ze za mali na tracka i jeszcze po drodze ich pogubimy.. w tym momencie zostalysmy z 100 dzieci z Ba Bosco i Ba Dominic.. jakos wybralysmy.. tych 'regularnych'. Wydrukowalysmy listy do rodzicow i kto stawil sie o 9 w sobote z podpisanym listem mogl jechac. Powiedzialysmy, ze jak sie kto spozni to nie czekamy i juz o w pol do osmej pierwsi zaczeli stukac do drzwi hehe.

Pakowanie na samochod trwalo, bo przyszli oczywiscie i Ci niewybrani i kombinowali na wszelkie sposoby by wskoczyc.. No ale w koncu i to sie udalo. Juz po kilku metrach jazdy cala paka rozspiewana sama z siebie, zarazala pelnia szczescia :) Dla wielu z nich to pierwsza w zyciu wycieczka. Przerobilismy wszystkie nasze piosenki i po 10 minutach dotarlismy na miejsce ;p. Niby krotko, ale ten czas zostanie we mnie na zawsze. Wspolne bycie razem, cieszenie sie, robienie czegos nowego.. razem! Razem z tymi, z ktorymi codziennie sie spotykam, ktorych juz znam i oni znaja mnie, przy ktorych moje serce bije mocniej i wszystko mi sie chce. To sie nazywa szczescie.

Pierwsza mysl na miejscu to to ze o dziwo stoi samolot. Asia nazwala to cudem ;p. Lotnisko w Mansie przyjmuje moze jeden samolot na miesiac, wiec przez wiekszosc czasu stoi puste, a tu mamy samolot. WOW- farciarze :) Przy pomocy dwoch liderow i siostry Maury zorganizowalismy sie w podgrupy i skolonizowalismy miejscowke ;) Dwie grupy do punktu meteorolgicznego i stacji kontroli lotow, reszta mecz w pilke nozna, a pozniej zmiana. Obejrzelismy pare termometrow, miernikow predkosci i kierunku wiatru, barometr, slonecznosciometr.. no i samolot misji medycznych.. Poprosilismy obsluge by nam poopowiadali. Zrobili to bardzo rzetelnie i ciekawie. Dzieciaki z tysiacem pytan przeciagnely ten punkt programu tak, ze pozniej lecielismy z planem, ale z pewnoscia duzo sie nauczyly. Super. Byly fotki, drugie sniadanie bez przepychanek i krzykow (to drugi cud :), sprzatanie po sobie (trzeci cud ;p) i story time :) Oczywiscie trzy muzungu (my dwie i Sr.Maura from Irland) chcialy afrykanskie opowiesci :) Siedzielismy na trawie i sluchajac bajek czekalismy na transport powrotny..Ostatnie chwile troche zburzone przez wzburzona siostre przelozona, i tak nie daly sie zepsuc :) Na pozegnanie uslyszalam Thank you od paru dzieci i czulam, ze to jest prawdziwe 'dziekuje'..

jakby tak czesciej mozna bylo sie zapakowac i pojechac.. juz mamy kolejne pomysly..ale czekamy az siostry ochlona :)

Tak bardzo bym chciala..

Citenga

Wspominalam pare razy gdzies mimochodem co to jest citenga, ale chyba nigdy zbyt precyzyjnie, a jest to jedna z zambijskich rzeczy, od ktorej moglabym sie (jestem?) uzaleznic ;p. Citenga to wzorzysty material o szerokosci zwykle ok metra i dlugosci 2, 4 lub 6 metrow. Material ten ma wiele zastosowan, ale jego zasadnicze przeznaczenie to ubranie. Tradycyjny ubior tutejszej kobiety to citenga obwiazana na okolo pasa, na glowie i jako 'nosidelko' dla dziecka przewiozana w poprzek plecow. Mezczyzni nie nosza citeng samych w sobie, za to czesto maja piekne koszule z nich uszyte, a kobiety przerozne fasony bluzek, spodnic i sukien. Kazda zambijka ma citenge, choc w duzych miastach zostaje ona coraz czesciej wypierana przez 'zachodnia' mode. Jestem szczesciara ze mieszkam na wsi i mam okazje popatrzec na to piekno tysiecy kolorow i wzorow. Citenga - niby skrawek materialu a sluzy do okrycia sie, daje cieplo w chlodniejsze dni, podklada sie ja pod noszone rzeczy na glowie, nosi sie w niej dzieci na plecach, rozklada sie na ziemi by mozna sobie usiasc, szyje sie z niej ubrania, daje mnostwo koloru na okolo i jest zawsze dobrym prezentem. W Zimbabwe jej nie maja, za to w Tanzani cos podobnego, co nazywa sie 'kanga'. Bedac na Zanzibarze w Muzeum Narodowym odkrylam, ze napisy na kangach (zwykle oprocz wzoru jest napis w suahili) to jakies przyslowie np.: "Usisfirie nyota ya mwenzio" - Don't set sail using somebody else's star, albo " Usitake ushindani huniwezi asilani" - Don't compete (with me) You can never beat me. ;) i wiele, wiele innych. Na zambijskich citengach zazwyczaj nie ma tekstu, chyba ze na tych religijnych, np.: 'Catholic women organization' na okolo wzoru, ze zlaczonymi w modlitwie rekoma..

A co do religijnych motywow to citenga jest bardzo powszechna rowniez w samym kosciele katolickim. Sluzy do dekoracji oltarza, do ozdoby strojow ksiezy i ministrantow, a takze do uczczenia jakiegos wydarzenia. W tym roku przypada 25-lecie siostr salezjanek w Zambii i z tego powodu zostaly wydrukowane specjalne citengi okazjonalne '25 years Salesian Sisters in Zambia'. Okazja tez byl wybor nowego prezydenta i drukowanie jego podobizny..
Oki chapwa, ale jakby ktos mial jakies pytania to smialo, moge o tym jeszcze dlugo.. :)