Przyszedl dlugi 4 dniowy weekend, wiec wczesnym popoludniem, z planami dotarcia wieczorem do Luwingu, odalonego o 180 km, ruszylysmy na stacje autobusowa. Zaden porzadny bus tam nie kursuje, wiec jedyna mozliwosc to minibus. Planowy odjazd o 14, potem o 15, 16, 17.. Przeciez nie ruszy bez kompletu pasazerow. Czytalam o tym w ksiazkach, ale nie sadzilam, ze sama tego doswiadcze. Tuz za Mansa pierwszy postoj.. cos stuka, krotka naprawa no i ruszamy dalej.. za pare minut drugi postoj. Naprawa i pakujemy sie znow do srodka. Jedziemy kolejne 10 minut.. i znow postoj. Robi sie ciemno, zimno (ok. 19 zachodzi slonce), wieje.. kierowca walczy, tym razem bezskutecznie z pojazdem, ktory nigdzie nie bylby dopuszczony do poruszania sie po drogach.
My spokojnie patrzymy co dalej. Zatrzymuje sie chinski track i chce nas zabrac. Bierzemy rzeczy i wraz z innymi wspolpasazerami wspinamy sie po gigantycznych kolach na otwarta pake tira. Proponuja nam kabine na przedzie, ale nie wiedzac co nas czeka, mowimy, ze damy rade tak jak inni na tyle. Po conajmniej kilkudziesieciu minutach klotliwych negocjacji pomiedzy kierowacami a propos pieniedzy, ruszamy.. Oki wieje.. no dobra zakladam bluze, swetr, chustke, kaptur.. mimo to, zimno przeszywa coraz bardziej, zakladam citenge i druga sie przykrywam, wciskam sie po miedzy plecaki i staram sie nie myslec. Obok siedzi dziewczynka z bratem, ktorzy maja na sobie tylko koszulki i citenge. Dajemy jej z Asia spodnie i skarpetki, dla niego nic nie mamy.. Siedzi cala droge wyprostowany, opanowany. Ja opatulona a i tak zamarzajaca, patrze na niego chlostanego mroznym wiatrem i przypomina mi sie tekst z jakies ksiazki, ze afrykanczycy przyjmuja bol ze spokojem.. Wysiedli gdzies po drodze. Potem juz nie wiem co sie dzialo. Powoli tracilam poczucie rzeczywistosci. Nastala noc. Byl niedokonczony rozaniec, bo slowa nie skladaly sie i gdzies uciekaly.. byly mysli o smierci z powodu zimna.. Skulona, nieczujaca juz nic, zapadalam w blogi sen,gdy jeden z kierowcow przyszedl po mnie i Asie by zabrac nas do kabiny. Nie czulam juz zimna, nic juz nie czulam.. W srodku odtajalam i patrzylam jak gnamy ta giga bestia po buszowej drodze. Na desce rozdzielczej migaly jakies chinskie znaczki, za kierownica murzyn, obok drugi i my dwie, w srodku nocy zmierzajace gdzies w nieznane. Do Luwingu dotarlysmy przed 3 nad ranem. Ktos pomogl nam odnalezc dom siostr otoczony pieknymi drzewami. Trzy gorace herbaty i mozna bylo sie klasc spac.
O 6 pobudka i wypad, trzeba lapac transport do Kasamy. Tym razem juz sprawniej poszlo. Co prawda pelen minibus, ale zalapalysmy sie na miejsca na przedzie i zrobila sie wycieczka krajobrazowa ;p. W Kasamie podrzucone juz pod sam 'punkt przerzutowy' do Mpulungu trafilysmy na obladowanego towarami i ludzmi malego tracka.
Z kazdym kilometrem meska czesc zalogi stawala sie bardziej rozmowna za sprawa saczenia wodki z plastikowych woreczkow. Ja sprawdzalam maile na telefonie i smialam sie do siebie, myslac o tym, ze jade na pace, gdzies w Afryce z workami orzeszkow, slodkich ziemniakow, rowerem, walizkami i ludzmi ze wsi i czytam maile z Polski ;p. Jechalismy dlugo, zatrzymywalismy sie co rusz, zeby kogos wysadzic, zabrac itd.. Slonce zaczelo zachodzic i czekala znow powtorka z rozrywki z zimnym wiatrem.. Na szczescie po 19 dotarlysmy na miejsce. Mpulungu, mala miejscowac nad Tanganika. Oczywiscie niczego nie bookowalysmy i nie sprawdzalysmy wczesniej w necie. Nigdy tego nie robimy. Ksiadz Piotr mowi, ze to wlasnie salezjanski duch, dzialac na spontan ;) Dostalysmy tylko cynk, zeby sprobowac zatrzymac sie u siostr z kongregacji zambijskiej, wiec poszlysmy zapukac i zapytac. Siostry troche zdziwione, wpuscily nas po chwili, daly pokoj i kolacje, po ktorej nie bylo juz sil na nic tylko sen... Kalale!!! Hehe, tak krzyczal jeden wciety chlopak na pace do ludzi na drodze... :D Kalale-go sleep.. :)
Nastepny dzien to dzien zwiedzania i zakochiwania sie.. w Tanganice ;)
Zapiski z nad Tanganiki Miedzy mna a oddalonym o 10 krokow jeziorem, biegnie sciezka, po ktorej chodza ludzie z wioski do centrum i z powrotem. Glownie kobiety obladowane dziecmi na plecach i tobolkami na glowach.. Czy wszedzie swiat idzie do przodu?
Wieje mocny wiatr, polowy w tym czasie ograniczone, wiec zyski spadaja. Plemie Lunga wymieszane zupelnie z naplywowymi tribami szuka w tym czasie innych drog zarobku. Jednym z powszechniejszych sposobow jest sex za pieniadze z przyjezdnymi biznesmenami. 90% spoleczenstwa na tym terenie jest nosicielem wirusa HiV, nikogo niestety to nie zniecheca. Mnie przeraza i zastanawia. Jednym z powodow jest kulturowe podejscie do wspolzycia z wieloma partnerami, kolejne to brak swiadomosci czym jest HiV, a po trzecie nowe pokolenia, nie majace juz zadnego wyboru, narodzone 'positive'.
I tak mysle czym jest dla ludzi zycie?
Tanganika to miejsce polowu egzotycznych rybek, chetnie nabywanych przez kolekcjonerow na calym swiecie. Dowiedzialam sie w jednej z firm eksportujacych, ze rybki sa usypiane na czas podrozy, a takze ze ich polow wymaga specjalnych przyrzadow utrzymujacych cisnienie, do jakich przywykly na okreslonych glebokosciach, by pozniej mogly plywac w europejskich akwariach.
Co ciekawe, jezioro Tanganika lezy na granicy czterech panstw: Zambii, Tanzani, Kongo i Burundi. Jest siodmym co do wielkosci jeziorem na swiecie. Najwieksze w Afryce jest jezioro Wiktorii. Tanganika, zaraz po rosyjskim jeziorze Bajkal jest tez najglebszym jeziorem na swiecie. Od strony Zambii otoczonym wzgorzami. Biskie sasiedztwo Tanzani, uwidacznia swoje muzulmanskie wplywy. Obecne sa tu meczety, szkoly muzulmanskie i zakryte twarze kobiet. Pomiedzy krajami plywaja olbrzymie statki i promy ozywiajace gospodarke w tym rejonie.
Duzo miejsc, duzo zdjec... wszystko w towarzystwie jednej z siostr, ktora wcielila sie w role przewodnika. Wynajela taxi i nas obwiozla nic nam nie mowiac o kosztach i na koniec troche nas trzepnelo po kieszeni... No coz do tego tez juz powinnysmy przywyknac i byc bardziej czujne... ale warto bylo :)
Zambijska kongregacja siostr to tez cos nowego dla mnie. Jest to zakon powolany przez Ojcow Bialych okolo 1924 roku (?). Sa to wylacznie zambijki majace byc jak apostolowie dla swoich ludzi. Siostry w Mpulungu prowadza przedszkole i szkole podstawowa. Jest ich 6, my poznalysmy piatke. Otwarosc i serdecznosc przykrywala, typowe zambijskie cechy ;p, ale z pewnoscia czulam sie bardzo domowo. Przykre moze takie stwierdzenie, ale tam gdzie biali (mam na mysli w community) tam i problemy. Zawsze jakies zgrzyty na poziomie rasy. Zazdrosc, niedowartosciowanie, porownywanie, niezrozumienie, podporzadkowanie.. itd. Wsrod samych czarnych, siostry maja jeden klopot mniej, rozumieja sie lepiej, dogaduja, uzywaja swego jezyka.. a mimo to sa same odpowiedzialne za wszytsko i musza sobie radzic. Czuja sie w pelni 'u siebie'...
Wieczorem zaprosily nas do siebie na kolacje z tancami (jeden brat odchodzil na dalsze ksztalcenie do seminarium). Zambijska muzyka i my wszyscy poruszajacy sie w jej takt na otwartym patio wewntrz domu. Tego jeszcze nie bylo hehe.. imprezki z siostrami ;p. Kolyszac sie i patrzac na rozesmiane siostry i na gwiazdziste niebo poczulam w jak dziwnym jestem miejscu ;). Ale ja mam to do siebie, ze lubie dziwne rzeczy, wiec czulam sie conajmniej bardzo przyjemnie..dopoki glowa nie zaczela bolec i goraczka nie dawala zasnac... Przewracajac sie z boku na bok, probujac unikac dolaczonego bolu kosci i miesni czekalam na rano..
A rano, o tym jak sie doswiadcza cudow :) Wstalam polamana po prawie nieprzespanej nocy. Tego dnia mialysmy ruszac w droge powrotna. Siedzac na lozku w malym pokoiku u siostr w Stella Maris, nie mialam sily na nic i marzylam o domowym chorowaniu: kanapie, goracej herbacie, telewizji.. A tu, nie bylo nawet szans na ciepla wode do mycia.. Siostry z rana wyjechaly na wycieczke zostawiajac nas same. Tak sobie marzac
siadlysmy do sniadania na zewnatrz w blaskach rozgrzewajcego porannego slonca. Po chwili uslyszalysmy jedna z siostr, wolajaca nas na do siebie do domu.. tez sie rozchorowala i nie pojechala.. No i bylo kakao :) kanapa :) i telewizja :) Zarzylam dwie dawki polskiego gripexu, ale nie czujac sie wciaz na silach na dalsze eksplorowanie nieznanych zakatkow, skierowalysmy sie na
poznana poprzedniego dnia miejscowke nad samym jeziorem. Miejsce, ktore dzien wczesniej mnie zauroczylo :) i marzylam skrycie by tam jeszcze kiedys wrocic.. no i znow tam bylam :) Spod insaki w ktorej sie schronilam wystawaly mi tylko stopy skierowane w strone wody, wiatr szarpal ubranie i kartki zeszytu, do ktorego lapalam zapiski.. Asia oparta o druga belke wpatrzona przed siebie zadala mi pytanie, gdzie bym chciala teraz byc, jesli moglabym przemieszczac sie w czasie i przestrzeni? Byly dwie odpowiedzi.. jedna z nich to, ze nigdzie indziej niz tu gdzie wlasnie jestem. Uczucie spojnosci z czasem, miejscem, Bogiem.
W Polsce, w Europie teraz sa wakacje.. chcialabym by kazdy mogl znalezc swoje takie miejsce 'nad Tanganika'.. bo to w gruncie rzeczy nie chodzi o miejsce. Bardziej o czas dla nas samych, o docenienie ile dostajemy i co mamy. To raczej stan mysli niz polozenie ciala.
A cialo moze odmawiac posluszenstwa w najmniej trafnych momentach. Brzuch, glowa, miesnie wszystko na raz.. szybka wizyta w klinice, nieczynne, wiec zostaje lapanie busa Don Bosco. Akrat wracali przez Mpulungu i mogli nas zabrac. Okazalo, ze wlasnie jada do muzeum 'Moto Moto', z ktorego zrezygnowalysmy z Asia na rzecz jeziora :). Male muzeum kultury i historii zambijskiej zebralo kilka ciekawych eksponatow. Miedzy innymi dowiedzialam sie o istnieniu roznych typow bebnow. Talking drums (do przesylania wiadomosci), hunting drums (sluzace do polowania), witchcraft drums (slyszane tylko przez czarownikow), oraz playing drums sluzace do rozrywki podaczas roznych ceremoni.
Byly tez rozne polapki na zwierzyne, wydrazone lodzie, pokazana produkcja zelaza, zarekwirowane 'magic things' i modele z drutu :). Gdy wyszlismy slonce powoli sie chylilo, wiec ekspresem musielismy sie dostac do Kasamy, gdzie czekal na nas nocleg u siostr.
Na miejscu okazalo sie, ze czekala nas jeszcze super niespodzianka. Trzy dziewczyny, ktore u nas mieszkaly zakwalifikowaly sie i ksztalca sie na siostry. Jak zobaczyly mnie i Asie to sie na nas rzucily ;) wysciskaly i zajely opowiesciami az do konca wieczoru. Nastepnego dnia msza w kaplicy z akopaniamentem wielu afrykanskich spokojnych intrumentow.. miedzy innymi przyjemnym fletem i czyms imitujacym dzwiek wody. Potem szybkie sniadanie (typowo: kawalek chleba, maslo, dzem, kakao, kawa lub herbata) i znow do busa.. gdzie spedzilam kolejne 11 godzin.. Moze to zbyt duzo czasu na myslenie i obserwowanie.. ale, wsrod krytycznych mysli, z ktorych wzial sie
miedzy innymi 'wrrr zambijczyk' zostanie przede wszystkim poczucie znalezienia, kolejnych odpwiedzi.. nawet na te niezadane pytania.
Tanganyika Lake, July 2009.