AFRYKA, Zambia 2008-2009

Thursday 1 May 2014

bilety szczepienia i wiara

Jestem w szoku, ze znow mowie: jade do Zambii :)

Monday 28 June 2010

a moze by cos tak napisac...

moze o sztuce tracenia?


"...And anytime you feel the pain, hey, Jude
Don't carry the world upon your shoulders
For now you know that it's a fool who plays it cool
By making his world a little colder
Da da da da da da da da da
.......
So let it out and let it in, Hey Jude, begin
Your waiting for someone to perform with
And don't you know that its just you, hey Jude, you'll do
The movement you need is on your shoulder
Da da da da da da da da da"

ACROSS THE UNIVERSE

Wednesday 12 August 2009

To my Impundu..

Kiedys myslalam, ze to jakas pomylka. Wierzylam, ze bedzie dobrze bo niby mam szczescie do ludzi.. Trudne poczatki, poprawnosc w relacji i podwojne mury. Jedne moje drugie Asi. Radzilam sobie z tym jakos ‘by my own’, ale to nie bylo to. Teraz zegnajac sie ze wszystkimi tutaj, probujac sie jakos trzymac, bronie sie jeszcze przed jednym... przed myslami, ze to pozegnanie tez z Asher. Przez ten rok stworzylysmy J2 impundu (.. like twins :) Podobne cele, rozne drogi by wydeptac ta wspolna. Na ktorej czujemy sie pewnie i soba.

Wiem, ze za pare dni, tygodni usiadzie i przeczyta te slowa pisane w ostatni nasz piatek w Mansie. Poki tu jestesmy nie czytamy swoich blogow nawzajem.. wiec czeka ja niespodzianka :) Wlasnie obcina wlosy i niczego sie nie spodziewa hehe.
I dobrze :) Gdybym jej powiedziala to co chce napisac zbagatelizowala by to, machnela reka i powiedziala, ze kazdy moglby to co ona. Bufi! Nie widzi swojej wyjatkowosci. Ja ja widze i cenie. Dlatego dzisiaj chce jej podziekowac, za ten rok, za wszystko! Za to, ze dzieci sa przy niej szczesliwe, ze slowa nabieraja glebszego sensu, ze obserwacje rodza wnioski, ze czas jest po cos, ze warto nazywac rzeczy.. Setki wspolnych dni, tysiace przegadanych godzin, niby ‘skazane na siebie’ a tak naprawde w jakis sposob odnalezione.
Natotela sana sana Asia!!!

Nie placz :) pojedziemy do Wrocławia ;p

Tuesday 4 August 2009

Last Tuesday




Dzieci uradowane gdy dorwa gazete :) na kazdym zdjeciu bialego, czy tez zoltego (bez roznicy ;p) widza mnie i Asie. Powyzej moje wcielenia w ktorych zostalam odnaleziona :) wlacznie z krolikami przedstawiajacymi nas dwie.
Rozbrajaja mnie, smieje sie i wciagam w zabawe. Cephas jest blondynem z dluga grzywka, a Chapi eleganckim chinczykiem, na co stanowczo protestuje :)

Od wczoraj codziennie przychodze z aparatem do oratorium, swiadomie ludzac sie, ze moge zabrac te chwile ze soba. Zaraz mnie oblegaja i chca porobic zdjecia, wiec daje im kamere i wracam grac w pilke. I niby jest normalnie, jak codzien.. ale wcale nie jest.


Smieszny ten blog, jakby wyciagal tylko pojedyncze zdarzenia wcale nie pokazujac co widze. Niby sztuka patrzenia. Smieszne. O drugiej w nocy z braku checi by kontynuwac sen, bo w srodku znow szarpie, zajmuje sie pierdolami i spadaniem w dol. Cieknie z nosa, z oczu.. W nocy mozna odregowac te przepelnione ukrytym rozrywaniem serca ostatnie godziny w oratorium. A najgorsze dopiero przede mna.. coraz gorzej to widze i coraz mniej sil..

Friday 31 July 2009

no title, no comment, no...

Za pare dni opuszczam Manse.
Nieprzygotowana totalnie na zderzenie ze stara rzeczywistoscia skupiam sie na kazdej chwili tutaj. Na kazdym usmiechu, okrzyku radosci, podaniu reki, zambijskich hitach, zachodzie slonca, przytulaniu maluchow, spacerow na market.. Niby dni sie tocza normalnie a ja chodze jak bomba zegarowa, wszystko we mnie buzuje. W oratorium lapie glupawke, smieje sie, zartuje i wyglupiam ze wszystkiego i wszystkiego chce wiecej by starczylo na dluzej. Energii mam tyle, ze patrza na mnie ci moi leko zdziwieni i pytaja czy pilam piwo? Nie rozumiejac w bemba potwierdzam, ze tak ;p. Moj bemba wciaz beznadziejny, ale zazwyczaj juz lapie co sie do mnie mowi. Niesamowite uczucie. Nie mozesz powtorzyc i nawet chyba nie rozumiesz, ale wiesz o co chodzi, w czym problem lub czego potrzeba, czy to wazne czy zupelnie nie. Zaczatki prawdziwej komunikacji.. tym bardziej przykre, ze dopiero teraz.
Siadamy i gadamy, oni w bemba i troche po angielsku, ja w kazdym jezyku jaki znam, kombinujemy jakby sie tu zrozumiec. Jest dobrze. Jestesmy razem.
Na zawsze bedziemy razem. Kazdy kto odchodzi zostawia kawalek swej duszy w nas samych, przez co nigdy nie jestesmy sami.

Nie wiedza jeszcze, ze w przyszly piatek closing day w oratorium. Ja wiem i stad uczuc w srodku tyle, ze starczyloby na pare tygodni. Niespodziewany przyspieszony wyjazd postawil nas w trybie pospiesznego zakonczania wszystkiego co chcialysmy dopiac do konca. Mnostwo spraw na ostatni przyszly tydzien nie odsuwa splatanych mysli i uczuc. Najblizsze dni beda trudne.

Potem podroz do Lusaki i oczekiwanie na wolne miejsca w samolocie. Daty wylotu nie znamy. Bedzie czas to sie dowiemy. Moze o to chodzi by postac gdzies w przejsciu, miec czas pomyslec..

Rozpiera mnie cos w srodku. Jest juz noc, ale biore sie do roboty, z ktora nie ma specjalnego pospiechu. W tle zambijskie bity, ktore tluke codziennie po kilka razy i lista spraw do zarobienia przede mna. Chce sie tanczyc.. wyrzucic te wszystkie emocje. Ulzyc sobie jakos.. Iwe naiwe the best combination..

Yesu, nacietekela muli iwe.

Saturday 18 July 2009

Coartem trzy dni z rzedu po 8 tabletek..

Zaczelo sie nad Tanganika.. potem przeszlo i pojawialy sie inne objawy, konsekwencje spadku odpornosci.. spadek samopoczucia, niemrawosc.. i test w szpitalu. Powrot z torebka prochow, na ktore nie moge juz patrzec.
Czy zawsze piekno idzie w parze z bolem? Nie mowie tu o sobie ;p hehe. Piekna Tanganika.. a wraz z nia HiV, cholera i malaria. Wszystko z powodu braku pieniedzy, nedzy, goraca, bliskosci wody i braku profilaktyki.
Malaria roznoszona przez wscibskie widliszki dzieli sie na kilka rodzajow. Moze byc ukryta, bezgoraczkowa, biegunkowa, mozgowa (to moj niefachowy podzial). Towarzyszy jej czesto otepienie wynikajace z tepych, mocnych i nieustajacych bolow glowy. Moze byc tez depresja, ale to moze tylko moja osobnicza reakcja na to wszystko. Samotnosc, beznadziejnosc, nieprzydatnosc. Chorowanie z dala od bliskich to proba, ktora kiepsko znioslam.. Do tego wszystkiego codzienna garsc antybiotkow (przez piec dni co 6 godzin, do ktorych nie jestem przekonana..jak do wiekszosci lekow).
Na szczescie pojawil sie apetyt, znak ze idzie lepsze. Powoli wracam do normy..
musze, bo znajomi zapowiedzieli, ze nie puszcza mnie do Polski dopoki sie nie podtucze troche i nie nabiore kolorow.. bo inaczej jakie swiadectwo bym dala o Zambii?! :p

Sunday 12 July 2009

Ostatnim razem pisalam, ze jak bedzie co to znow napisze :) No wiec pisze :)

Przyszedl dlugi 4 dniowy weekend, wiec wczesnym popoludniem, z planami dotarcia wieczorem do Luwingu, odalonego o 180 km, ruszylysmy na stacje autobusowa. Zaden porzadny bus tam nie kursuje, wiec jedyna mozliwosc to minibus. Planowy odjazd o 14, potem o 15, 16, 17.. Przeciez nie ruszy bez kompletu pasazerow. Czytalam o tym w ksiazkach, ale nie sadzilam, ze sama tego doswiadcze. Tuz za Mansa pierwszy postoj.. cos stuka, krotka naprawa no i ruszamy dalej.. za pare minut drugi postoj. Naprawa i pakujemy sie znow do srodka. Jedziemy kolejne 10 minut.. i znow postoj. Robi sie ciemno, zimno (ok. 19 zachodzi slonce), wieje.. kierowca walczy, tym razem bezskutecznie z pojazdem, ktory nigdzie nie bylby dopuszczony do poruszania sie po drogach.
My spokojnie patrzymy co dalej. Zatrzymuje sie chinski track i chce nas zabrac. Bierzemy rzeczy i wraz z innymi wspolpasazerami wspinamy sie po gigantycznych kolach na otwarta pake tira. Proponuja nam kabine na przedzie, ale nie wiedzac co nas czeka, mowimy, ze damy rade tak jak inni na tyle. Po conajmniej kilkudziesieciu minutach klotliwych negocjacji pomiedzy kierowacami a propos pieniedzy, ruszamy.. Oki wieje.. no dobra zakladam bluze, swetr, chustke, kaptur.. mimo to, zimno przeszywa coraz bardziej, zakladam citenge i druga sie przykrywam, wciskam sie po miedzy plecaki i staram sie nie myslec. Obok siedzi dziewczynka z bratem, ktorzy maja na sobie tylko koszulki i citenge. Dajemy jej z Asia spodnie i skarpetki, dla niego nic nie mamy.. Siedzi cala droge wyprostowany, opanowany. Ja opatulona a i tak zamarzajaca, patrze na niego chlostanego mroznym wiatrem i przypomina mi sie tekst z jakies ksiazki, ze afrykanczycy przyjmuja bol ze spokojem.. Wysiedli gdzies po drodze. Potem juz nie wiem co sie dzialo. Powoli tracilam poczucie rzeczywistosci. Nastala noc. Byl niedokonczony rozaniec, bo slowa nie skladaly sie i gdzies uciekaly.. byly mysli o smierci z powodu zimna.. Skulona, nieczujaca juz nic, zapadalam w blogi sen,gdy jeden z kierowcow przyszedl po mnie i Asie by zabrac nas do kabiny. Nie czulam juz zimna, nic juz nie czulam.. W srodku odtajalam i patrzylam jak gnamy ta giga bestia po buszowej drodze. Na desce rozdzielczej migaly jakies chinskie znaczki, za kierownica murzyn, obok drugi i my dwie, w srodku nocy zmierzajace gdzies w nieznane. Do Luwingu dotarlysmy przed 3 nad ranem. Ktos pomogl nam odnalezc dom siostr otoczony pieknymi drzewami. Trzy gorace herbaty i mozna bylo sie klasc spac.
O 6 pobudka i wypad, trzeba lapac transport do Kasamy. Tym razem juz sprawniej poszlo. Co prawda pelen minibus, ale zalapalysmy sie na miejsca na przedzie i zrobila sie wycieczka krajobrazowa ;p. W Kasamie podrzucone juz pod sam 'punkt przerzutowy' do Mpulungu trafilysmy na obladowanego towarami i ludzmi malego tracka.


Z kazdym kilometrem meska czesc zalogi stawala sie bardziej rozmowna za sprawa saczenia wodki z plastikowych woreczkow. Ja sprawdzalam maile na telefonie i smialam sie do siebie, myslac o tym, ze jade na pace, gdzies w Afryce z workami orzeszkow, slodkich ziemniakow, rowerem, walizkami i ludzmi ze wsi i czytam maile z Polski ;p. Jechalismy dlugo, zatrzymywalismy sie co rusz, zeby kogos wysadzic, zabrac itd.. Slonce zaczelo zachodzic i czekala znow powtorka z rozrywki z zimnym wiatrem.. Na szczescie po 19 dotarlysmy na miejsce. Mpulungu, mala miejscowac nad Tanganika. Oczywiscie niczego nie bookowalysmy i nie sprawdzalysmy wczesniej w necie. Nigdy tego nie robimy. Ksiadz Piotr mowi, ze to wlasnie salezjanski duch, dzialac na spontan ;) Dostalysmy tylko cynk, zeby sprobowac zatrzymac sie u siostr z kongregacji zambijskiej, wiec poszlysmy zapukac i zapytac. Siostry troche zdziwione, wpuscily nas po chwili, daly pokoj i kolacje, po ktorej nie bylo juz sil na nic tylko sen... Kalale!!! Hehe, tak krzyczal jeden wciety chlopak na pace do ludzi na drodze... :D Kalale-go sleep.. :)

Nastepny dzien to dzien zwiedzania i zakochiwania sie.. w Tanganice ;)

Zapiski z nad Tanganiki

Miedzy mna a oddalonym o 10 krokow jeziorem, biegnie sciezka, po ktorej chodza ludzie z wioski do centrum i z powrotem. Glownie kobiety obladowane dziecmi na plecach i tobolkami na glowach.. Czy wszedzie swiat idzie do przodu?

Wieje mocny wiatr, polowy w tym czasie ograniczone, wiec zyski spadaja. Plemie Lunga wymieszane zupelnie z naplywowymi tribami szuka w tym czasie innych drog zarobku. Jednym z powszechniejszych sposobow jest sex za pieniadze z przyjezdnymi biznesmenami. 90% spoleczenstwa na tym terenie jest nosicielem wirusa HiV, nikogo niestety to nie zniecheca. Mnie przeraza i zastanawia. Jednym z powodow jest kulturowe podejscie do wspolzycia z wieloma partnerami, kolejne to brak swiadomosci czym jest HiV, a po trzecie nowe pokolenia, nie majace juz zadnego wyboru, narodzone 'positive'.

I tak mysle czym jest dla ludzi zycie?

Tanganika to miejsce polowu egzotycznych rybek, chetnie nabywanych przez kolekcjonerow na calym swiecie. Dowiedzialam sie w jednej z firm eksportujacych, ze rybki sa usypiane na czas podrozy, a takze ze ich polow wymaga specjalnych przyrzadow utrzymujacych cisnienie, do jakich przywykly na okreslonych glebokosciach, by pozniej mogly plywac w europejskich akwariach.

Co ciekawe, jezioro Tanganika lezy na granicy czterech panstw: Zambii, Tanzani, Kongo i Burundi. Jest siodmym co do wielkosci jeziorem na swiecie. Najwieksze w Afryce jest jezioro Wiktorii. Tanganika, zaraz po rosyjskim jeziorze Bajkal jest tez najglebszym jeziorem na swiecie. Od strony Zambii otoczonym wzgorzami. Biskie sasiedztwo Tanzani, uwidacznia swoje muzulmanskie wplywy. Obecne sa tu meczety, szkoly muzulmanskie i zakryte twarze kobiet. Pomiedzy krajami plywaja olbrzymie statki i promy ozywiajace gospodarke w tym rejonie.


Duzo miejsc, duzo zdjec... wszystko w towarzystwie jednej z siostr, ktora wcielila sie w role przewodnika. Wynajela taxi i nas obwiozla nic nam nie mowiac o kosztach i na koniec troche nas trzepnelo po kieszeni... No coz do tego tez juz powinnysmy przywyknac i byc bardziej czujne... ale warto bylo :)

Zambijska kongregacja siostr to tez cos nowego dla mnie. Jest to zakon powolany przez Ojcow Bialych okolo 1924 roku (?). Sa to wylacznie zambijki majace byc jak apostolowie dla swoich ludzi. Siostry w Mpulungu prowadza przedszkole i szkole podstawowa. Jest ich 6, my poznalysmy piatke. Otwarosc i serdecznosc przykrywala, typowe zambijskie cechy ;p, ale z pewnoscia czulam sie bardzo domowo. Przykre moze takie stwierdzenie, ale tam gdzie biali (mam na mysli w community) tam i problemy. Zawsze jakies zgrzyty na poziomie rasy. Zazdrosc, niedowartosciowanie, porownywanie, niezrozumienie, podporzadkowanie.. itd. Wsrod samych czarnych, siostry maja jeden klopot mniej, rozumieja sie lepiej, dogaduja, uzywaja swego jezyka.. a mimo to sa same odpowiedzialne za wszytsko i musza sobie radzic. Czuja sie w pelni 'u siebie'...

Wieczorem zaprosily nas do siebie na kolacje z tancami (jeden brat odchodzil na dalsze ksztalcenie do seminarium). Zambijska muzyka i my wszyscy poruszajacy sie w jej takt na otwartym patio wewntrz domu. Tego jeszcze nie bylo hehe.. imprezki z siostrami ;p. Kolyszac sie i patrzac na rozesmiane siostry i na gwiazdziste niebo poczulam w jak dziwnym jestem miejscu ;). Ale ja mam to do siebie, ze lubie dziwne rzeczy, wiec czulam sie conajmniej bardzo przyjemnie..dopoki glowa nie zaczela bolec i goraczka nie dawala zasnac... Przewracajac sie z boku na bok, probujac unikac dolaczonego bolu kosci i miesni czekalam na rano..

A rano, o tym jak sie doswiadcza cudow :)

Wstalam polamana po prawie nieprzespanej nocy. Tego dnia mialysmy ruszac w droge powrotna. Siedzac na lozku w malym pokoiku u siostr w Stella Maris, nie mialam sily na nic i marzylam o domowym chorowaniu: kanapie, goracej herbacie, telewizji.. A tu, nie bylo nawet szans na ciepla wode do mycia.. Siostry z rana wyjechaly na wycieczke zostawiajac nas same. Tak sobie marzac
siadlysmy do sniadania na zewnatrz w blaskach rozgrzewajcego porannego slonca. Po chwili uslyszalysmy jedna z siostr, wolajaca nas na do siebie do domu.. tez sie rozchorowala i nie pojechala.. No i bylo kakao :) kanapa :) i telewizja :) Zarzylam dwie dawki polskiego gripexu, ale nie czujac sie wciaz na silach na dalsze eksplorowanie nieznanych zakatkow, skierowalysmy sie na
poznana poprzedniego dnia miejscowke nad samym jeziorem. Miejsce, ktore dzien wczesniej mnie zauroczylo :) i marzylam skrycie by tam jeszcze kiedys wrocic.. no i znow tam bylam :) Spod insaki w ktorej sie schronilam wystawaly mi tylko stopy skierowane w strone wody, wiatr szarpal ubranie i kartki zeszytu, do ktorego lapalam zapiski.. Asia oparta o druga belke wpatrzona przed siebie zadala mi pytanie, gdzie bym chciala teraz byc, jesli moglabym przemieszczac sie w czasie i przestrzeni? Byly dwie odpowiedzi.. jedna z nich to, ze nigdzie indziej niz tu gdzie wlasnie jestem. Uczucie spojnosci z czasem, miejscem, Bogiem.

W Polsce, w Europie teraz sa wakacje.. chcialabym by kazdy mogl znalezc swoje takie miejsce 'nad Tanganika'.. bo to w gruncie rzeczy nie chodzi o miejsce. Bardziej o czas dla nas samych, o docenienie ile dostajemy i co mamy. To raczej stan mysli niz polozenie ciala.

A cialo moze odmawiac posluszenstwa w najmniej trafnych momentach. Brzuch, glowa, miesnie wszystko na raz.. szybka wizyta w klinice, nieczynne, wiec zostaje lapanie busa Don Bosco. Akrat wracali przez Mpulungu i mogli nas zabrac. Okazalo, ze wlasnie jada do muzeum 'Moto Moto', z ktorego zrezygnowalysmy z Asia na rzecz jeziora :). Male muzeum kultury i historii zambijskiej zebralo kilka ciekawych eksponatow. Miedzy innymi dowiedzialam sie o istnieniu roznych typow bebnow. Talking drums (do przesylania wiadomosci), hunting drums (sluzace do polowania), witchcraft drums (slyszane tylko przez czarownikow), oraz playing drums sluzace do rozrywki podaczas roznych ceremoni.


Byly tez rozne polapki na zwierzyne, wydrazone lodzie, pokazana produkcja zelaza, zarekwirowane 'magic things' i modele z drutu :). Gdy wyszlismy slonce powoli sie chylilo, wiec ekspresem musielismy sie dostac do Kasamy, gdzie czekal na nas nocleg u siostr.


Na miejscu okazalo sie, ze czekala nas jeszcze super niespodzianka. Trzy dziewczyny, ktore u nas mieszkaly zakwalifikowaly sie i ksztalca sie na siostry. Jak zobaczyly mnie i Asie to sie na nas rzucily ;) wysciskaly i zajely opowiesciami az do konca wieczoru. Nastepnego dnia msza w kaplicy z akopaniamentem wielu afrykanskich spokojnych intrumentow.. miedzy innymi przyjemnym fletem i czyms imitujacym dzwiek wody. Potem szybkie sniadanie (typowo: kawalek chleba, maslo, dzem, kakao, kawa lub herbata) i znow do busa.. gdzie spedzilam kolejne 11 godzin.. Moze to zbyt duzo czasu na myslenie i obserwowanie.. ale, wsrod krytycznych mysli, z ktorych wzial sie
miedzy innymi 'wrrr zambijczyk' zostanie przede wszystkim poczucie znalezienia, kolejnych odpwiedzi.. nawet na te niezadane pytania.

Tanganyika Lake, July 2009.