AFRYKA, Zambia 2008-2009

Monday 26 January 2009

opening


No i jest! Swiezutkie, poswiecone, nowka sztuka :) Nowe przedszkole "Laura". Dzieki Markowi Wolkowskiemu dzieci od 2 lutego beda mialy do dyspozycji 3 klasy, toalety i plac zabaw. W sobote 24.01 odbylo sie uroczyste otwarcie i jednoczesne pozegnanie Marka, ktory juz sie pakuje.. w srode wyjezdza. Na otwarciu bylysmy MY wolonatriuszki :) siostry, ksieza no i oczywiscie Marek i robotnicy. Gdy towarzystwo sie rozchodzilo, przybiegly dzieci z oratorium i przetestowaly zabawki :) razem z Markiem hehe, ktorego szczerze podziwiam. Caly ten czas tutaj zmagal sie z problemami, z ludzmi, zlodziejstwem, lenistwem, trzymaniem terminow sam jeden od rana do nocy i znajdowal na to sily. Nie poddawal sie, a do tego wszystkiego nie tracil serca do ludzi. Prawie non stop bylo pod gorke, ale teraz juz Mission Succesful Complited.. moze spokojnie wracac do domu.


Ostatnie wspolne zdjecia, ostatnie przemowy, ostatnie zabranie nas do pubu :) Zostana juz tylko super wspomnienia i plany na Mazury we wrzesniu ;p.


Jak ja nie lubie pozegnan..

Friday 23 January 2009

22.01 oratorium :))

Zajecia z masa solna i Mathew..

kobieta z dzieckiem na plecach - model afrykanski :)


i moj dzisiejszy 'krok w krok' - Mathew :D

Tuesday 20 January 2009

Monday 19 January 2009

Sunday 18 January 2009

Pusta miska z Zimbabwe

Zblizajac sie do granicy zambijsko-zimbabwanskiej, coraz wiecej 'mrowek' pojawialo sie na drodze. Bynajmniej nie byli to turysci z Livingstone. Prawie kazdy z kilkukilogramowym workiem mealy meal (kaszki) na glowie staral sie przeniesc troche jedzenia do Zimbabwe. Kiedys jeden z bardziej rozwinietych krajow w Afryce, dzis w ogromnym kryzysie. Po upadku rzadu pieniadze o nominalach 25 milionow dolarow zimbabwanskich i wyzszych nie maja teraz zadnej wartosci, z wyjatkiem takiej, ze nieliczni turysci kupia je jako souvenir.. Nawet gdyby te dolary mialy jakos wartosc nie mozna by za nie nic kupic. Wchodzac do sklepu na pytanie co jest, mozna by uslyszec od sprzedawcy tekst z kabaretu "ja jestem". Do tego epidemia cholery i zamykane szkoly. Przykro patrzec jak bedac juz na takim poziomie, nieporownywalnie wyzszym od chociazby sasiadujacej Zambii, wszystko teraz upada..



Wracajac z wodospadow Wiktorii, ogladanych wlasnie po zimbabwanskiej stronie, zapomnialam o calej ekonomicznej sytuacji kraju i wpadlam w typowo wycieczkowy nastroj. Po niesamowitych wrazeniach spadajacej ze 110 metrow wody, zobaczeniu dzikich swin i zlodziejskich baboonow (malp), tak jak reszta wolontariuszy glosowalam za zatrzymaniem sie i kupowaniem pamiatek u przydroznych handlarzy. I tu sie pogubilam. Sprzedawcy drewnianych rzezb chcieli niekoniecznie pieniadze. Wymieniali towar za koszulki, klapki itd, ale jak zaczeli chciec dlugopis albo moja gumke do wlosow poczulam, ze cos nie gra. Drewniane figurki za dlugopisy??? Pozbywaja sie wszystkiego wzamian za deficytowe produkty, tylko jaka powinna byc nasza postawa? W normalnych warunkach oddasz dlugopis za darmo, jesli ktos potrzebuje, a tu kupisz za niego rekodzielo, tylko dlatego, ze ktos jest przyparty do muru. Gdzies indziej te rzeczy kosztuja kilka razy wiecej, a my sie targujemy do reszty z ludzmi, ktorym brakuje prawie wszystkiego. Gdy wsiadalam do busa z mieszanymi, nieuporzadkowanymi myslami, podszedl do mnie chlopak z drewnianymi miskami. Mowie mu, ze nie potrzebuje, na co on schodzi z ceny, az w koncu mowi, ze odda je za jedzenie... Scisnelo mnie.. zaluje ze nie mam jedzenia i daje mu butelke wody.. jednoczesnie wygrzebuje pieniadze i kupuje (oczywiscie za grosze) od niego ta miske, na ktorej mi nie zalezy, ale to jedyne co moge zrobic.. Pusta miska z Zimbabwe, lezy teraz w moim pokoju na szafce i przypomina, o tym spotkaniu, o tym chlopaku, o tym ze jedzenie jest "wartoscia" dla wielu ledwo lub wcale nieosiagalna.


Zaraz zamkne laptopa i z pelnym brzuchem usne spokojnie w bezpiecznym miejscu.. wiedzac, czujac, ze jest to cos wyjatkowego, cos za co dziekuje losowi.



Rudzielcu, fioletowa koszulka z koala, ktora tu jeszcze mialam na sobie, znalazla nowego zimbabwanskiego wlasciciela :)


Dobranoc. Spijcie spokojnie.

Coraz rzadziej pisze bo coraz mniej dziwi.. ale jednak..

Ostatnio byla calonocna impreza na czesc naszej misji Don Bosco, dla pracownikow i przyjaciol misji... wiec spodziewalam sie imprezy hehe czyli muzyki, tancow jedzenia. No jedzenia nie zabraklo, a nawet DJe byli, ale zamiast tancow cala noc konkursow.. jak na polskim weselu :D. Picie na czas ;p, dmuchanie balonow az pekna, rzucanie pilka do celu i wiele innych, ktore teraz adoptuje w oratorium :D. Zdziwilo mnie tylko, ze dorosli faceci chca sie tak bawic i to od 20 do 6 nad ranem. Bylo troche piwa, ale pelna kultura, co tez zdumialo, porownujac sobie spotkania meskiego grona moich przyjaciol hehe. Przykre bylo tylko to ze oprocz mnie, Asi i jednej siostry nie bylo kobiet, z wyjatkiem trzech ktore przygotowywaly i serwowaly jedzenie. To kolejna rzecz, ktore juz nie dziwi, a ktora zawsze zauwazam.. nizszy status kobiety.


druzynowe przekazywanie pilki na czas, pozniej bylo to samo z pileczka do tenisa ;)

A propos nizszosci.. zasmuca mnie i nadal jest ciezke do przyjecia jak nasza kucharka, gdy je osobno w kuchni siedzi tylem, twarza do sciany, a jak musi kogos poprosic w trakcie posilku to robi to na kleczkach w drzwiach ze spuszczona glowa...

Wednesday 7 January 2009

Na samotnosci

na samotnosci czlowiek
odnajduje siebie
swa wiecznosc i swa nedze
odnajduje Boga w sobie
swoje w nim powolanie
swa wiez ze Stworca
swa wiez z Bogiem - Miloscia

Na samotnosci czlowiek
odnajduje bliznich
swa lacznosc z nimi
wspolny swoj los
i wspolne dazenie do celu

Na samotnosci przebywanie
to nie ucieczka od ludzi
to nie zamykanie sie w sobie

przeciwnie-
to ciagle wracanie do nich
wracanie lepszym
bo wracanie z Bogiem
bo wracanie z Miloscia

Gdy w wirze zycia
zagubimy siebie
wiez z Bogiem utracimy
zapomnimy o swoim powolaniu
lub bliznich nie zauwazymy
czas spedzic chwil kilka
n a s a m o t n o s c i

Friday 2 January 2009

pare dni na wsi i sylwester na miescie :)


















Rozleniwilam sie i teraz ciezko sie jakos zabrac do pisania ;p. Jak zwykle potok zdarzen. Ale tym razem tez czas na potok mysli. Time and place are important for evaluating life matters. The quietness, sounds of birds and the sounds of wind blowing across the trees are a source of rich thoughts. Siedzac na tarasie w Lufubu (malej wiosce na polnocy Zambii) nie majac zadnych planow myslalam o rzeczach, o ludziach, ktorych kocham i sie usmiechalam. Majac nadzieje, ze wiatr zaniesie ten usmiech just to right people and this moment will be shared with them.
Pajeczyna w blasku porannego slonca, zza sciany szmery spiewu ksiezy w kaplicy, a ja z tarasu wypatrujaca skraju buszu, ktory wydaje sie nie miec konca. Jest tak slicznie zielono, sloneczny poranek, male obloczki na niebie, spontaniczne decyzje co by porobic..
Poszlysmy nad rzeke. Gubilysmy droge pare razy. Ale cwiczac bemba w praktyce udalo nam sie dotrzec nad wode. Siedzac na kamieniach, zanurzona do polowy probowalam nie dac sie nurtowi :) potem wzielam ksiazke i schowana za pniem mialam zludzenie, ze jestesmy same ;p. Nie, to niemozliwe, niemozliwe w Afryce. Przyszlo pare wioskowych kobiet z dziecmi wykapac sie w rzece. Przyzwyczajona juz ze nie przejda bez niczego, chociazby zaczepki nie zdziwilam sie jak sie zaczelo. Tylko, ze z kazda chwila bylo coraz bardziej nieprzyjemnie.

Chcialy wszystko i to w taki sposob, ze poczulam sie zagrozona. Dalysmy im chrupki i porobilam zdjecia dla odczepki. Mialam dosyc, wiec sie zabralysmy i wrocilysmy na misje. Po drodze pare fajnych fotek i krajobrazy na nowo saczace spokoj..


Stare mury misji, korytarze jak w zakonie ;p stolowka, prostota i piekno. Minimalizm, ktory daje wszystko czego potrzebujesz. Co chwile wyje osiol i slychac walace o ziemie spadajace mango.
Z oslami zapoznalysmy sie nawet nieco blizej hehe. Nie trzeba bylo nam dwa razy proponowac i ostatniego dnia sie na nich przejechalysmy ;p. Przejazdzka dlugo nie trwala, bo jak tylko ruszylysmy za mury, osly poczuly wolnosc i daly z kopyta. Nie pamietam juz co i jak sie dzialo, wiem ze nie zdolalysmy sie utrzymac i nas zrzucily. Rabnelam glowa o ziemie, stracilam przytomnosc i na krotko pamiec. Usiadlam na trawie lzy samoistnie lecialy ciurkiem, ale w srodku pomimo strachu, ze nie moge sobie niczego przypomniec, czulam pokorne zdanie sie na los i zaufanie Bogu. Zmienilam sie w kilka minut. Rozgladajac sie na okolo i nie kojarzac miejsca i siebie, przypomnialam sobie sny jeszcze w Warszawie..z ta droga, z upadkiem.. Pamiec wrocila i tylko zdarte czolo, dwa guzy i zdjecie chlopaka pstrykniete w szoku zaraz po wstaniu z ziemii przypomina o wszystkim. Choc moze nie wszystko pamietam, moze nie ma sensu wszystkiego pamietac. Moze warto uwolnic sie od swojej pamieci i wczuc sie w siebie.. teraz! W to miejsce gdzie jestes i w ten czas.

Nasz czas w Lufubu szybko minal, zdazylysmy poznac pare osob z wioski, niektorzy zdazyli sie w nas zakochac ;p.. Jeden chlopak-Cosmas przyniosl mi swoje zdjecia ;p zdziwona podziekowalam i sobie poszlam, liczyl ze dam mu tez swoje, a ja zaledwie rozmawialam z nim kilka minut poprzedniego dnia. Niektore rzeczy, ktore nam sie przytrafiaja sa jak z czeskiego filmu hehe powiesilam jego fotki na scianach w naszych pokojach by nas rozsmieszaly i pokazywaly nasz codzienny surrealizm :)
Przedostatniego dnia zaszlysmy tez do oratorium.. chyba tak juz zawsze bedzie, ze w takich miejscach bede czula sie jak u siebie. I ja i Asia od pierwszych chwil zlapalysmy kontakt z dzieciakami. Asia przejela warcaby i tance, ja pilke nozna, pilkarzyki i nowa gre, ktora pierwszy raz widzialam :) Porobilam fotki i dalam im popstrykac.. dobry czas..nie moglo byc inaczej w oratorium :D.

Droga powrotna do domu zaskoczyla brakiem przygod, autobusem na czas (choc ponoc ten, ktorym jechalysmy o 11 mial byc o 6 rano ;p) telewizja i planowym dotarciem na miejsce hehe. Jak widac mozna przyzwyczaic sie do nieprzewidywalnosci :)

Do domu dotarlysmu popoludniu, po przygodzie z oslem, nie wyspaniu wygladalysmy tak, ze niektorzy sie pytali czy na piechote szlysmy z Lufubu ;p Nasze dzieci tez nie powiedzialy nam nic milego.. ciagle wzloty i upadki. Nie stesknily sie, nie pokazaly, ze sie ciesza.. uslyszalysmy tylko 'where is my New Year'.. oczekiwaly jakiegos prezentu na Nowy Rok.. moze nie znamy sie na tutejszej tradycji, albo kolejny raz wychodzi co w nas widza.. Chcialabym to olac, ale przyjmuje wszystko do siebie.
Odgonilysmy z Asia zle mysli i zmeczenie wyciagajac resztki zubrowki na stol :D w koncu to Sylwester! O 22 poszlysmy do oratorium liczac na zabawe, a tam swiatla rozpalone na full, ustawione krzesla i zero tancow.. Asia zawinela sie w koc i przespala do 24, a ja skorzystalam z zaproszenia i chyba ciut nielegalnie pojechalam na miasto. Mansa noca oferuje chyba to co kazde inne miasto. Sylwestra spedzilam w klubie i poczulam jak wracaja wspomnienia imprez z przyjaciolmi. Zatesknilam patrzac jak ludzie sie bawia ze soba tak jak ja kiedys. Nie ma chyba znaczenie miejsce na ziemii, klub to klub i wszystko wyglada tak samo.. moze z tym wyjatkiem, ze w zadnym innym nigdzie indziej nie wolaja na mnie ‘sister’ hehe. Dwunasta godzina i rozpoczecie nowego roku nie zrobila na zambijczykach wrazenia. Niby odliczyli pare sekund do dwunastej, ale nie bylo balonow, szampana czy chociazby tej noworocznej radochy, nawet nie bylo zyczen, zwyczajnie dalej tanczyli. Mialam okazje poobserwowac.. zobaczylam wiele pogubionych ludzi. Wrocily mysli o samotnosci ludzi w Afryce. O ich byciu ekspresyjnym, wygadanym, bardzo ‘social’ na zewnatrz, ale tak faktycznie bardzo samotnym. Czy to silna kontrola z zewnatrz blokuje zdrowe relacje, podejrzenia, wyciaganie wnioskow na podstawie powierzchownych obserwacji? Przez co nie moga byc soba. Czy moze oni sa soba.. uksztaltowani poprzez tradycje.. tradycje traktowania sie w ‘zwierzecy’ instynktowny sposob. Kobieta i mezczyzna w Afryce-ich relacje miedzy soba- caly czas widze tylko ta ciemna strone i czekam, az sie okaze, ze nie wiem wszystkiego i ze wcale nie jest tak zle. Ale na razie nic takiego sie nie dzieje i w moim obrazie afrykanczykow mezczyzna nie szanuje swojej zony, pozwala sobie na uzywanie przemocy wobec niej, ogranicza sie do picia piwa i szukaniu kolejnych dziewczyn na jeden raz. Testem na wiernosc jest czas. Jesli para dozywa wieku starczego znaczy, ze raczej nie bylo zdrady. W wiekszosci innych przypadkow AIDS zabiera ich duzo wczesniej z tego swiata, pozostawiajac mnostwo sierot. Srednia wieku w Zambii to ok 37 lat. Przykre to jest, ze historia sie powtarza i bedzie powtarzac, a pandemia AIDS jest juz czescia afrykanskiej historii. Male dziewczyny nie potrafia pisac ani czytac, ale potrafia tak tanczyc, ze nie jeden facet straci przy nich glowe. I o to im chodzi.. czuja sie wtedy wartosciowe.. African girls zmieniaja sie.. i duzo dziewczyn teraz wyrzeka sie malzenstwa, woli zajsc w ciaze i samotnie wychowywac dziecko..ale czy to tez tedy droga?